Konie posługują się językiem ciała i emocji. Ty próbujesz do nich dotrzeć, wsłuchując się w dawane przez nie sygnały. Od kiedy i dlaczego zaczęłaś pracować w ten sposób? Trudno jest określić dokładny moment, w którym stajesz się świadomym rozmówcą dla konia. Akurat ja zawdzięczam to jednej istocie – mojej klaczy Clintarze, która włożyła dużo serca i hartu ducha, bym zaczęła słuchać tego, co ma mi do powiedzenia, zamiast tylko mówić jej, co ma robić. Jest koniem, który – gdy miałam 14 lat – najpierw doprowadził do kryzysu w mojej jeździeckiej przygodzie, a następnie do jej wielkiego rozkwitu. Od tamtego momentu, dzięki niej, nie przestaję zgłębiać wiedzy na temat tego, jak być dla drugiej istoty najlepszym możliwym partnerem do rozmowy. Wyjdźmy od punktu zero. Od czego rozpoczynamy naukę, obserwując zachowanie konia? Na co zwracasz uwagę, pracując z nowym koniem? Umiejętność odpowiadania na pytania techniczne dotyczące tematu tak subiektywnego jak odczucia i mentalność to chyba jedno z wyzwań, z którym będę mierzyć się do końca życia. Na początku swojej pracy, opierając się jeszcze mocno na doświadczeniu starszych ode mnie stażem trenerów, liczyło się dla mnie wszystko: wywiad, historia konia, warunki, charakter właściciela, dokładny plan dnia. Od dłuższego czasu jednak, dzięki koniom, zrozumiałam, że podczas pierwszego spotkania i podejmowania próby porozumienia się ze zwierzęciem ważne jest to, by spojrzeć na sytuację jego oczami. Żaden koń nie skupia się na tym, co było, żaden nie zdaje sobie sprawy ze swojego CV. Ten przydługi wstęp był mi potrzebny, aby móc odpowiedzieć na to pytanie najkrócej, jak się da. Zwracam uwagę przede wszystkim na to, jak świadomym siebie mój koński rozmówca się czuje, jak dobrze odczytuje swoją realną sytuację. Czy jest ze mną teraz? Czy może reaguje na mnie na podstawie swoich dawnych przeżyć? Przepracowywać traumy możemy tylko wtedy, gdy zdajemy sobie sprawę z tego, jak wygląda nasze „tu i teraz”. Dzięki temu wiem, czy potrzebuje ode mnie tylko i aż obecności, byśmy mogli być w jednym miejscu i czasie, czy wsparcia i motywacji w podejmowaniu wyzwań i dążeniu do progresu. Co jest najlepszym sposobem na jasną komunikację z koniem? I czy tego typu sposób porozumiewania pomaga tylko w treningu, czy może też w rehabilitacji i innych sytuacjach? Wszystko zaczyna się od nas samych. Jest to już trochę oklepane stwierdzenie, nad czym ubolewam zawsze, gdy ludzie biorą jedno zdanie i promują je bez podparcia, obdzierając je ze znaczenia. Jednak tak właśnie jest. Im większa trauma, im więcej emocji w drugiej istocie do opanowania i poukładania, tym więcej pracy musiała bądź musi włożyć w siebie samą osoba, która chce poprowadzić tę drugą, pomóc jej się z tego wyrwać. Najlepsza komunikacja rodzi się z pozwolenia na to, by obie strony mogły być szczere (czasem aż do bólu), stawiały swoje granice i, czując się dzięki temu zaakceptowane, pewne siebie, podchodziły komfortowo do rozmowy. Niezależnie od tego, czy trenujemy, czy rehabilitujemy konie bądź ludzi, nie ma progresu tam, gdzie partnerzy nie mówią w tym samym języku lub gdy ich drogi prowadzą w zupełnie inne strony. Takie porozumienie sprawia, że nie ma sytuacji nie do rozwiązania, a wszystko jest jedną ciągłą konwersacją. Myślę, że mogłabym to skwitować, mówiąc, że tam, gdzie komunikacja jest jasna, nie zawsze będzie pełna zgoda, bo nie każda strona może chcieć dać swoje sto procent. Zawsze jednak pewny jest pełny kompromis, bo wystarczy, że każdy da od siebie tylko połowę. Czyli trenując jeźdźca, uczysz go jednocześnie czuć? Jak rozumiesz wyczucie jeździeckie? Pozwolę sobie odpowiedzieć od końca. Wiele razy w swojej karierze, ucząc się od trenerów, których wiele osób uznaje za mentorów, słyszałam, że wyczucia nie da się nauczyć. Za dużo razy jednak widziałam, jak nietrafnie te słowa zostały rzucone, często zbyt pochopnie. Ciężko było patrzeć na to, ile skrzydeł zostało w ten sposób podciętych. Ja „czucie” porównałabym do mojego (jeszcze!) ubogiego bukietu roślinnego w domu. Każdy z moich kwiatów potrafi się rozwijać, czerpać i żyć. Mają to we „krwi”, muszą jednak mieć do tego odpowiednie warunki, które to życie, los, a w tym wypadku ja im zapewnię. Nie wystarczy tylko odpowiednia ilość wody, światła czy pożywienia, to wszystko musi być w idealnych proporcjach, jednocześnie. Myślę, że tak samo jest z naszym „czuciem”. Każdy ma je w sobie, nie każdy jednak trafił na odpowiednie warunki, by móc je w sobie odkryć. U mnie było dość łatwo, więc porównuję się do zamiokulkasów (typ kwiatów), których – nieważne, ile razy o nich zapomnę – nic nie powstrzyma od dalszego rośnięcia. Być może ktoś, kto ciągle słyszy, że nie ma w sobie za grosz „czucia”, jest jak moja szeflera, która Wszystko zaczyna się od nas samych. Jest to już trochę oklepane stwierdzenie, nad czym ubolewam zawsze, gdy ludzie biorą jedno zdanie i promują je bez podparcia, obdzierając je ze znaczenia. 3/2025 33 H & B wywiad
RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz