I tu zaczyna się najważniejsza część całej historii: co tak naprawdę jest dla mnie najważniejsze? Nie chodzi o to, co byłoby miło mieć. Chodzi o to, bez czego nie damy rady funkcjonować – ani ja, ani mój koń. To moment na szczerą rozmowę z samym sobą. Mentalna lista priorytetów, z której odważnie skreślamy wszystkie rzeczy, które istnieją tylko w katalogu reklamowym. Kiedy odpowiemy sobie szczerze na szereg pytań, w środku coś się uspokaja i działa to jak stajenny amortyzator. Świadomość rodzi cierpliwość. I nagle to, że padok ma błoto po deszczu, przestaje być tragedią, jeśli wiemy, że koń dostaje tyle ruchu, ile potrzebuje. To, że boks nie jest „instagramowy”, nie boli, jeśli codziennie widzimy spokojne uszy naszego konia, a widzimy je codziennie, bo do stajni mamy 15 minut, a nie godzinę. Świadomość priorytetów to najlepszy parasol przeciwko stajennym burzom. W stajniach, jak w życiu, trzeba wybierać coś kosztem czegoś. Wybór stajni przypomina wybór partnera życiowego. Kto szuka ideału, zwykle kończy z walizką (albo przyczepą) w ręku. Kto potrafi zaakceptować kompromisy i chce się dogadać, żyje spokojniej, a koń jeszcze spokojniej. Bo w końcu… trawa gdzieś indziej jest zawsze bardziej zielona. Stajnia idealna, czyli o mitycznych jednorożcach Elwira Trzewiczyńska Zoofizjoterapeuta W branży końskiej są dwa pewniki: pierwszy, że koń i jego utrzymanie kosztują więcej, niż planowałeś, i drugi, że zawsze jest ktoś, kto właśnie zmienia stajnię. Powody bywają różne: od dramatów godnych telenoweli po drobiazgi tak mikroskopijne, że potrzeba lupy, żeby je dostrzec. A jednak… jeźdźcy pakują się, ładują szczotki, derki, wiadra i jadą dalej szukać swojego eldorado. Ten moment jest zawsze podobny: najpierw faza „ochów i achów”, widok z boksu jak z pocztówki, podłoże elastyczne jak mata jogi, a padoki w soczystej zieleni. Zdjęcie w socjalach z pierwszej jazdy czy z padoku z wstawionym podpisem: „W końcu nasz dom”. Potem mijają tygodnie i zaczynają się „drobne uwagi”. A to że hala mogłaby być szersza, że siano jakby mniej puszyste i trawa nierówna, że padok w deszczu wygląda, no cóż… jak padok w deszczu. I wreszcie zapada decyzja: „Trzeba szukać czegoś lepszego”. A „lepsze” w tej opowieści jest jak mityczny jednorożec. Wszyscy o nim mówią, ale nikt go nie widział, bo w praktyce zawsze coś przeszkadza. Lepsze podłoże? Świetnie, ale padoki przypominają boisko po meczu rugby. Duże boksy? Tak, ale atmosfera w stajni jest jak w reality show o skłóconych sąsiadach. Piękne tereny do jazdy? Owszem, tylko że w zimie zamieniają się w tor crossowy dla quadów. „Lepsze” w branży jeździeckiej jest jak mityczny jednorożec. Wszyscy o nim mówią, ale nikt go nie widział, bo w praktyce zawsze coś przeszkadza, np. boksy, padoki, atmosfera w stajni. Fot. AdobeStock/Alexandra H & B felieton 106 4/2025
RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz