SUKCES PO POZNAŃSKU 1/2022

76 | Z SUKCESEM | STYCZEŃ 2022 Andrzej Adamczak: Na studiach byłem sportowcem i to całkiem dobrym. Wioślarzem z tytułami mistrzowskimi. Miałem wtedy sporo pieniędzy ze stypendiów. Koledzy traktowali mnie jak bank, bo stale byłem przy gotówce. Kiedy skończyłem naukę i karierę sportowca, ożeniłem się i wprowadziłem do domu, który wymagał wielu prac remontowych. Dopadła nas szara rzeczywistość. Zaczą- łem pracę w szkole z niewielką pensją. Szczerze mówiąc, niewiele wtedy wiedziałem o pracy w milicji, a tym bar- dziej o tym, że w Polsce jest też wydział kryminalny. Jak to w życiu bywa, zdecydował przypadek. W szkole popeł- niono przestępstwo. Przyjechała milicja i nagle na kory- tarzu zobaczyłem faceta po cywilnemu. Widać było tylko, że spod jego marynarki wystaje broń. Wszedłem wtedy do pokoju nauczycielskiego i stwierdziłem, że w takiej milicji mógłbym pracować. Nie wiedziałem, że jedna z nauczycielek jest żoną tego milicjanta. Przekazała mu to i tak dostałem propozycję. Izabela Adamczak: A ja byłam temu bardzo przeciwna. Nie chciałam, żeby pracował w milicji, nawet w wydziale kryminalnym. Wobu naszych rodzinach walczono zawsze o demokrację i tu nagle Andrzej wybiera drugą stronę. AA: Nie należałem do spolegliwych podwładnych. Przez moje wypowiedzi, prawdomówność, a raczej mówienie prosto z mostu nawet zwierzchnikom, musiałem zmienić wydział. Nawet zostałem pierwszym szefem posterunku w Polsce z wyższym wykształceniem, bo po zapowie- dziach szefa, że mnie zniszczy, musiałem się przenieść. Ścigałem morderców i złodziei, a nie opozycjonistów, bo sam do nich należałem. Jak to się stało, że milicjant z takim stażem, na stanowisku, decyduje się tak bardzo zaangażować w działalność opozycyjną? AA: Wokół nas zawsze było mnóstwo ludzi działających w opozycji, a po wybuchu stanu wojennego postanowi- liśmy, że nie możemy być bierni. I tak się zaczęło. Wraz z grupą znajomych i przyjaciół, do których należeli An- drzej Krawczyński (brat Izabeli) i jego żona Barbara, Woj- ciech Pawlak, przewodniczący Niezależnego Zrzeszenia Studentów na UAM w Poznaniu, Jarosław Maszewski – wtedy dziekan Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Pla- stycznych w Poznaniu, Piotr Buczkowski – pracownik naukowy Wydziału Filozofii UAM w Poznaniu, Ewa Ja- strzębska nauczycielka w szkole podstawowej w Puszczy- kowie oraz Hanna Ostoja z Puszczykowa postanowiliśmy, że najważniejszą sprawą jest wydawanie pisma, w którym będziemy publikować prawdę o tym, co się dzieje. Proble- mem było tylko znalezienie miejsca na drukarnię. IA: Wybór padł na mój dom rodzinny w Puszczykowie. Przywieziono maszyny drukarskie, zamieszkali u nas młodzi ludzie, studenci, koledzy Wojciecha Pawlaka, któ- rzy drukowali „VETO”, a ja zajmowałam się jego składa- niem. Na co dzień pracowałam w szpitalu w Puszczykowie i utrzymywałam kontakt z doktorem Sobisiakiem, anato- mopatologiem, któremu przekazywałam regularnie część wydrukowanych pism. Od Niego odbierałam publikacje Konfederacji Polski Niepodległej, Solidarności Mazowsze i kupowałam od Niego książki wydawane w podziemiu. Pamiętam, jak pewnego dnia niosłam jak zwykle paczkę do doktora Sobisiaka, ale nie zastałam Go na oddziale. Poszłam więc do budynku anatomopatologii, który znaj- dował się poza obrębem szpitala. Za mną, w pewnej odle- głości, szło dwóch mężczyzn. Byli ubrani w garnitury i są- dziłam, że są krewnymi kogoś, kto zmarł w szpitalu. Tam też nie zastałam doktora i paczkę dla Niego oddałam Jego asystentowi technicznemu, Jarkowi Andrzejewskiemu, który ukrył ją w worku ze zwłokami. Kiedy dla niepoznaki poszłam porozmawiać do pokoju znajomych pielęgniarek, wpadło do niego tych dwóch mężczyzn w garniturach, jak się okazało pracowników SB, którzy dowiedzieli o działal- ności doktora. Nie zastali Go, więc zaczęli przeszukanie. Jeden z nich, przeszukując prosektorium, zauważył pacz- kę ukrytą pod zwłokami i zaczął krzyczeć, drugi wbiegł do niego, by zobaczyć „znalezisko”. W tym czasie Jarek Andrzejewski zamknął ich w tym prosektorium na klucz. A sam uciekł. Udał się do Poznania, gdzie zawiózł Go swo- im samochodem dr Stanisław Zierhoffer, znany lekarz reu- matolog i himalaista. Tam w szpitalu pozostawił Go pod opieką dr Przemysława Ereńskiego, ordynatora oddziału dermatologicznego. Jarek prosił wtedy tylko o to, by mi przekazać, że jestem bezpieczna, że o mnie nic nie wiedzą. Cały czas bałam się o męża. Gdyby odkryli Jego działal- ność, to jako milicjantowi groziły Mu bardzo poważne konsekwencje. Nie wiem nawet, czy nie zagrażające życiu. Nie baliście się? AA: Nikt z nas o tym nie myślał. Po prostu trzeba było to robić i już. Trzeba było przewieźć powielacz do Po- Ja byłam temu bardzo przeciwna. Nie chciałam, żeby pracował w milicji, nawet w wydziale kryminalnym. W obu naszych rodzinach walczono zawsze o demokrację i tu nagle Andrzej wybiera drugą stronę

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz