| STYCZEŃ 2024 POZIOM WYŻEJ | 57 ZEGARY DOSTAŁ W GENACH Pan Piotr pochodzi z zegarmistrzowskiej rodziny. W tym zawodzie pracowali rodzice, siostra, brat. Zaczął pracować w rodzinnym zakładzie, będąc jeszcze w szkole. Potem było wojsko, a kiedy wrócił, to nie wyobrażał sobie innego zajęcia. – Kolejnego pokolenia nie ma – mówi. – Córka nie poszła w moje ślady, wnuki są za małe. Nie ma też uczniów i nie wiem, czy będzie komu przekazać warsztat. Na razie nie zamierza przestać pracować. Ludzie co chwilę przerywają nam rozmowę, a to trzeba wymienić baterię, a to dobrać pasek, a to przyjąć zegar do naprawy. – Najstarszy zegar, który naprawiałem, miał ponad 300 lat, często też mam takie stulatki i trochę młodsze. Młodzi noszą zegarki elektroniczne, ale średnie pokolenie przywiązane jest wciąż do tradycyjnych. W domach ludzie też mają wiele kolekcji zegarków. Kochają ich tykanie i bicie – dodaje. ZEGARMISTRZ JEST JAK LEKARZ Budziki, wielkie stojące zegary typu dziad i baba, kominkowe, wiszące, na rękę… do każdego z nich jest ktoś przywiązany, komu zależy, by znowu zaczął prawidłowo odmierzać czas. – Niektóre dają się naprawić w ciągu kilku minut, inne wymagają wielu godzin żmudnej pracy – opowiada pan Piotr. – Trzeba je rozebrać do ostatniej śrubki, umyć, poskładać, uszkodzone części wymienić. Wielu firm produkujących zegary i zegarki już nie ma, w związku z tym nie można kupić części zamiennych. Ja mam jeszcze zapasy, o, w tych szufladach, w szafce, ale nie mam czasu ich poukładać, skatalogować. Cały czas muszę czegoś tutaj szukać, ale jak udaje się naprawić, to znaczy, że było warto. Przydaliby się uczniowie, ktoś, kto by pomógł, a może przejął po mnie schedę, ale praktycznie od lat 90. poprzedniego wieku ich nie ma. KOZIOŁKI Z RATUSZOWEJ WIEŻY Piotr Mikołajczak swój zakład założył w 1976 roku. Dostał wtedy pomieszczenie przy ulicy Woźnej, jak podkreśla – od ulicy, potem przeniósł się na Most Teatralny. Przez 15 lat opiekował się… poznańskimi koziołkami na ratuszowej wieży. – Prace nad rekonstrukcją zegara i koziołków podjęto w 1953 roku pod kierownictwem inż. Feliksa Kryłowicza, z udziałem zegarmistrza – jak można przeczytać na stronie Klubu Miłośników Zegarów i Zegarków. Przy odtworzeniu zegara korzystano podobno z części uszkodzonego zegara z kolegium pojezuickiego. W 1955 roku ratusz z zegarami i koziołkami został uruchomiony. Wielokrotnie naprawiane służyły one do 1991 roku, w którym nastąpiła poważniejsza awaria. Korzystając z materialnego wsparcia p. Marcinkowskiego, podjęto się rekonstrukcji koziołków i poruszającego je mechanizmu. Prace te prowadził inż. dr Stefan Krajewski i zegarmistrz Piotr Mikołajczak opiekujący się tymi zegarami. 12.06.1993 roku koziołki ponownie uruchomiono. WALKA O NOWE – Często się wtedy zacinały, więc potem dzień w dzień przed dwunastą wchodziłem na wieżę, żeby dopilnować, czy odpowiednio się złożą i schowają. Bo wcześniej były takie przypadki, że mechanizm mający niezwykłą siłę chował je rozłożone, co powodowało spore zniszczenia. To ja walczyłem o to, by dostały nowy mechanizm. Groziłem wtedy, że przestanę o nie dbać. Trwało to długo i gdyby nie pan Marian Marcinkowski, namówiony przez żonę, nie sfinansował nowych, to w czasach przemian ustrojowych pewnie nie znalazłyby się na nie fundusze. Zostały zaprojektowane przez inżyniera Politechniki Poznańskiej i wykonane w uczelnianych warsztatach. Trudno wyobrazić sobie Poznań bez trykających się koziołków na wieży ratusza punktualnie o 12 w południe. Dzisiaj steruje nimi komputer, a my możemy je codziennie oglądać. Skomputeryzował je i opiekuje się nimi do dzisiaj syn inżyniera Stefana Krajewskiego – opowiada. Z KUKUŁKĄ Pan Piotr to pasjonat. Dla niego każdy zegar wart jest naprawy i tego, by o niego zadbać. – No może z wyjątkiem zegara z kukułką rosyjskiej produkcji, które kiedyś były w prawie każdym polskim domu – śmieje się. – Są praktycznie nie do naprawy. Mają tak słabe mechanizmy, że trudno je przywrócić do życia. Nie podejmuję się tego. Pracuje nawet wtedy, kiedy zakład zegarmistrzowski jest zamknięty. – Klienci, jak pani widzi, cały czas przychodzą i odrywają mnie od pracy. Dlatego zacząłem zabierać zegary do domu i tam naprawiać. Żona zaproponowała mi, żeby urządził sobie drugi warsztat w wolnym pokoju w domu. Pracuję tam w piątek, ale też często w sobotę i przyznaję się, że w niedzielę też zaglądam. Żona się nie gniewa, a ja mam dobrze, bo kawę mi zrobi. PRZYWRACA DO ŻYCIA Mimo tykania mnóstwa zegarów czas u Pana Piotra zwalnia, zatrzymuje się, bo opowieści są fascynujące. Zagląda do niego mnóstwo pasjonatów, zresztą nie tylko zegarów, ale i Poznania. Wpadają sąsiedzi, żeby pogadać. To takie miejsce, gdzie interesująco spędza się czas. Można nawet pogłaskać pudło takiego ponadstuletniego zegara. – Na stronach internetowych czy giełdach staroci można kupić stare zegary – mówi zegarmistrz. – Trzeba jednak pamiętać o tym, by mieć miejsce na ich postawienie. Nie jestem kolekcjonerem. Mam kilka, ale zbieranie nie jest moją pasją. Ja przywracam je do życia, by znowu mogły odmierzać czas. z
RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz