SUKCES PO POZNAŃSKU 2/2023

| LUTY 2023 22 | NA OKŁ ADCE KrzysztofMohoń: Wsumiemoja przygoda z cukiernictwem zaczęła się przypadkiem. Podobno w życiu nie ma przypadków. KM: Niby nie. Początkowo miałem być mechanikiem precy- zyjnym, a przynajmniej tego chciał mój tata. Prowadził warsz- tat mechaniki precyzyjnej i liczył, że do niego dołączę. Kiedy poszedłem na badania, z uwagi na wadę wzroku, dostałem odmowę wykonywania zawodu. Wtedy ojciec zastanawiał się, co ze mną zrobić (śmiech), i wpadł na pomysł, że zostanę cukiernikiem. I zacząłeś uczyć się w tym kierunku? KM: Tak. W trakcie nauki byłem na praktykach w cukierni hotelu Merkury i uczyłem się pod okiem najlepszych cu- kierników. Kiedy zapadła decyzja o otwarciu własnej cukierni? KM: Wiesz co, myślę, że ona zapadła w sercu w 1985 roku. Odkąd pamiętam, kochałem makaroniki. Kupowałem je w każdą niedzielę, jeśli oczywiście miałem na to pieniądze. Zanim powstała Jagódka, pracowałemw innych cukierniach, w tym na stanowisku kierowniczym w Faworze. Miałem 20 lat, kiedy objąłem to stanowisko. Byłeś bardzo młody. KM: Tak. Chyba miałem potencjał (śmiech). Moja szefowa poszła na urlop macierzyński i zaproponowano mi, abym ją zastąpił. To było dla mnie duże wyróżnienie. Z czasem chcia- łem się usamodzielnić, dlatego zdecydowałem się na własny biznes. Cukiernia Jagódka powstała w 1988 roku, jej budowa na osiedlu Bolesława Śmiałego trwała trzy lata. I stoi do dziś. Dlaczego tak długo to trwało? KM: Głównie ze względu na brak materiałów. A dlaczego akurat na osiedlu Śmiałego? KM: Kiedy zacząłem jeździć po mieście i szukać działek, ta wydała mi się najlepiej położona. Zresztą, dookoła budowały się osiedla. Pamiętam, kiedy stałemwkolejce powapno, które przywoziłemnabudowędosłownienaplecach, boniemiałem samochodu. Inflacja galopowała. Kredyt, który dostałem na inwestycję, zaczął się kurczyć, a pieniądze uciekały. Ostatnie pół roku było koszmarne, nie pracowałem wtedy, kończyłem budowę zakładu i nie dość, że nie miałem pieniędzy, to jesz- cze czasu dla rodziny. Dzieci odczuły to najbardziej. Wdomu brakowało wszystkiego. Żona pracowała jako nauczycielka, więc starczało tylko na podstawowe zakupy. Tomasz Mohoń: Cieszyliśmy się z małych rzeczy. Kiedy mama przynosiła w siatce z zakupami lizaka, to była wielka radość. Rodzice liczyli każdą złotówkę. Pamiętam, że marsa czy snickersa dzieliliśmy na cztery części. Karolina Mohoń-Skowrońska: Mieszkaliśmy wtedy na Wildzie, w 16-metrowej kawalerce. Toaleta była na zewnątrz i dzieliliśmy ją z sąsiadką. Wyobraź sobie, że kiedy jeździłam na kolonie, gdziewośrodkachwpokojubyła jedynie umywal- ka, dzieci zastanawiały się, jak umyć się po całym dniu. A ja odpowiadałamwtedy: „No jak to jak, powildecku!” (śmiech). TM: Największym luksusem wtedy była wanna żeliwna uży- wana raz w tygodniu, w której wszyscy po kolei się kąpali. To były czasy (śmiech). KM-S: Kiedy miałam osiem lat, przeprowadziliśmy się na osiedle Stefana Batorego. Nie mogłam się tam odnaleźć i nie raz płakałam, że nie widzę mamy. Za duża przestrzeń (śmiech). Pomagaliście tacie przy powstawaniu cukierni? TM: Miałemwtedyosiemlat. Tata regularnie zabierałmniena budowę. Pamiętam, kiedy malowałem farbą wszystkie wnęki, bo poza mną nikt się tam nie mieścił (śmiech). Wracaliśmy późnym wieczorem i byłem tak zmęczony, że zasypiałem na jego rękach. Nie raz sam jeździłem z Wildy na Piątkowo, żeby zawieźć tacie kanapki. Dzisiaj to jest nie do pomyślenia i pewnie gdyby takie rzeczy się działy, bylibyśmy zgłoszeni na policję (śmiech). KM: Pomoc dzieci była nieoceniona, chociaż nie chciałem ich angażować. Dużo pomógł mi nieżyjący już teść. Kiedy cukiernia była gotowa, zaczęliśmy smażyć pączki. W sobotę i niedzielę sprzedawaliśmy ich ogromne ilości. Kiedyś nie wy- obrażaliśmy sobie kawy bez pączka. Zaczynałem sam. Praco- wałem wiele godzin i nie opłacało mi się wracać do domu. Rozkładałem łóżko polowe, które zimą stało przy piecu, a la- temw biurze. Z domu wychodziłemw czwartek rano, a wra- całem w niedzielę wieczorem. Tak funkcjonowałem przez pierwsze dwa lata, potem zatrudniłem pracownika. Kiedy rozszerzyliśmy działalność o suche wypieki, musiałem przy- jąć kolejne osoby. TM: Pawilon, który wybudował tata, miał w sumie 100 me- trów kwadratowych: 50metrów zajmowała produkcja i sklep, a drugie 50 metrów było przeznaczone na magazyny, szat- nie i część biurową. Nasze biuro miało 2 metry kwadratowe. Kiedy skończyłem 12 lat, pomagałem smażyć pączki. Latem Odkąd pamiętam, kochałem makaroniki. Kupowałem je w każdą niedzielę, jeśli oczywiście miałem na to pieniądze

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz