SUKCES PO POZNAŃSKU 4/2025

| KWIECIEŃ 2025 30 | WARTE POZNANIA ARTYSTA TO NIE ZAWÓD Sztuka towarzyszyła mu od dziecka, ale rodzice stwierdzili, że artysta to żaden zawód, więc poszedł do Technikum Chemicznego im. Marii Curie-Skłodowskiej w Poznaniu, a potem na Uniwersytet im. A. Mickiewicza w Poznaniu – Wydział Biologii i Nauk o Ziemi. – Rodzicom marzyło się, żebym został lekarzem, ale ja sobie tego nie wyobrażałem. Leczenie ludzi było nie dla mnie. – Po technikum chemicznym miał łatwiej na studiach. Profesorowie nie pytali go na chemii, tylko stwierdzali, że przecież musi to wszystko umieć. Ja musiałam zakuwać, tym bardziej że chemia nigdy nie była moim ulubionym przedmiotem. Potem zrobiłam uprawnienia i mogłam jej uczyć jako drugiego przedmiotu. Jako młode małżeństwo początkowo zamieszkali u rodziców pana Romana. – To był maleńki pokoik, nie było łazienki. Warunki były spartańskie, ale nie narzekaliśmy. Lubiłam moich teściów i dobrze wspominam tamten czas. Ale ciężko, bo oboje musieliśmy pisać prace magisterskie. Chcieliśmy szybko zakończyć studia i zacząć stawać na nogi – dodaje pan Roman. MARZENIA TRZEBA SPEŁNIAĆ – Od zawsze marzyłam o tym, żeby być nauczycielką. Chciałam uczyć młodych ludzi i to się spełniło. Już jako dziecko bawiłam się w szkołę. To była moja pasja i jest do dzisiaj, bo nadal uczę i przygotowuję młodzież do egzaminów na studia. Muszę się pochwalić, że zdają i się dostają. To jest największa nagroda. Nawet przez jakiś czas uczyliśmy z Romanem razem. Mamy na swoim koncie stworzenie specjalnych programów z biologii dla klas o profilu artystycznym. Dostaliśmy za nie nagrodę. To było jakieś 80 złotych, a zarabiało się wówczas ok. 2000–2500 złotych. Program został wprowadzony do szkół i obowiązywał przez kilka lat, aż do wprowadzenia nowej matury. Natomiast podręcznik się nie ukazał. Podobno nie było pieniędzy. Po studiach zaczęło się dorosłe życie. Praca w szkole i w sanepidzie. – Ja robiłam to, co chciałam, co kochałam od zawsze – uczyłam. Roman pracował w sanepidzie i nie był szczęśliwy. – Przyzwyczaiłem się, choć to było bardzo ciężkie. To nie było moje miejsce na ziemi. Męczyłem się. Jednak kiedy dostałem propozycję z firmy polonijnej, bo to były czasy przełomu, żeby zostać projektantem w zakładzie meblarskim, to sporo czasu upłynęło, zanim się zgodziłem. Robiłem projekty i pilnowałem stolarzy, żeby je wykonywali. To też nie było moim miejscem. Tylko pieniądze były inne. Po dwóch latach firmę zlikwidowano i wtedy na pomoc przyszedł mi kolega, który zaproponował mi prowadzenie zajęć plastycznych w Domu Kultury. Podobały się dzieciom, bo robiliśmy na nich mnóstwo rzeczy, także tych brudzących – śmieje się – a to młodzi lubią najbardziej. Tam przyszła informacja, że można zdawać na studia artystyczne i tak kolega zaczął mnie namawiać, że po długim czasie uległem. W 1991 rozpocząłem studia na Wydziale Wychowania Plastycznego, a w 1993 – Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby – Pracownia prof. Józefa Petruka. Pan Roman z dumą pokazuje trzy zdobyte dyplomy – wszystkie z wyróżnieniem. W ŻYCIU TRZEBA BYĆ SZCZĘŚLIWYM – Bardzo go namawiałam. Wiedziałam, że się męczy, że tak naprawdę jest artystą i to w życiu chce robić. Wiedziałam, że finansowo sobie poradzimy, bo pracowałam w szkole nawet na dwa etaty i jeszcze miałam korepetycje. Roman musiał w końcu znaleźć swoją drogę. – Było to trudne. Pracowałem w latach 1993–1998 jako nauczyciel biologii i rzeźbiarstwa w Liceum Plastycznym im. Piotra Potworowskiego w Poznaniu. Córka była mała. Trzeba było wszystko pogodzić. Na studiach miałem dużo pracy, przygotowując rysunki, obrazy, projekty. Miałem już swoje lata i trzeba było nadrabiać czas. Potem były kolejne studia, bo chciałem koniecznie skończyć rzeźbę. Udało się, że zaliczono mi i koledze przedmioty z dwóch pierwszych lat, więc zaczynaliśmy od trzeciego roku. – Nie żałuję tego, że dopingowałam Romana do tego, by szukał swojej drogi. Nie mogłam pozwolić, żeby był nieszczęśliwy. Było warto. RZEŹBOHOLIK – Można tak powiedzieć. Kiedyś godzinami, do nocy przesiadywałem w pracowni o jednej bułce. Teraz żona mi już wprowadziła reżim i muszę kończyć pracę najpóźniej o szesnastej. Od dźwigania latami moich rzeźb z kamieni, brązu, szkła, ton gipsu zaczął mi odmawiać posłuszeństwa kręgosłup. Muszę się odrobinę oszczędzać. I do tego używane przeze mnie chemikalia też mają wpływ na zdrowie. Teraz już słucham żony. NIE STAĆ W MIEJSCU Oboje cały czas się rozwijali w swoich dziedzinach. Pani Małgorzata napisała książkę z biologii, Pan Roman przy-

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz