| MAJ 2024 94 | Z KULTURĄ wokalistów, muzyków, reżyserów, pisarzy, tekściarzy, kompozytorów, a przecież byli jeszcze dziennikarze, przyjaciele, cały sztab techniczny. Tak, tak, to nie pomyłka, a ilu wykonawców było jeszcze zaproszonych przez Estradę Poznańską? Pewnie drugie tyle. Stąd wniosek, że grali tu chyba wszyscy. Ich portrety, często z autografami, afisze ze spektakli, a nawet scenariusze znajdują się w archiwum Fundacji Sceny na Piętrze Tespis. POCZĄTKI TEATRU IMPRESARYJNEGO Scena w gmachu przy Masztalarskiej od zawsze była pod zarządem Estrady Poznańskiej, która w tym roku obchodzi 70-lecie istnienia, bo została powołana do życia 30 grudnia 1954 roku. W latach 70. ubiegłego roku, kiedy to jeszcze jej siedziba mieściła się przy placu Wolności, dorobiła się niewielkiej sceny, jak ją wtedy nazywano – Sceny Inicjatyw. Związani z nią byli m.in. Małgorzata Dryjska, Jacek Jaroszyk, Marek Wilewski. Powstała dokładnie w miejscu, gdzie wcześniej mieścił się Teatr Wielki w Podwórzu, do którego Piotr Sowiński w 1970 roku zaprosił publiczność na „Burzę u Żuża”. Tam też występował kabaret TEY i Ósemki. W 1979 roku kierownictwo sceny objął Romuald Grząślewicz. Zmieniła się też nazwa na Scenę na Piętrze. Pierwszy spektakl „Śnieg” Przybyszewskiego w reżyserii i adaptacji Marka Wilewskiego odbył się w Święto Teatru, 27 marca. Występowali: Grażyna Barszczewska, Barbara Wrzesińska, Ryszard Barycz i Leszek Teleszyński. Na estradzie, jak i na widowni, królowała biel – tak zarządzili scenografowie Marek Grabowski i Anna Rachel. Spektaklowi towarzyszyła muzyka Aleksandra Maliszewskiego. Jak opowiadali pierwsi widzowie, w teatrze było przejmująco zimno, a warunki były spartańskie. Nikogo to nie zraziło. Miejsce od razu zostało pokochane przez tych na scenie i tych na widowni. To była prawdziwa magia. Przez dziesięciolecia wszyscy podkreślali niezwykły klimat tego wnętrza, którego nie zepsuły kolejne techniczne udogodnienia, jak klimatyzacja czy fotelowa rewolucja na widowni. Scena miała i ma do tej pory wymiary 4 na 8 metrów i niejeden raz wymagała od artystów ekwilibrystyki, zmiany dekoracji, układów, ale nikomu to nie przeszkadzało. RINGI Z... Tak jak podczas 50 programów z cyklu „Ring z…”. Były to pierwsze w Polsce talk showy i to kręcone przez telewizję WTK. Przez prawie dwie godziny bohaterowie byli przepytywani przez dziennikarzy, widzów i musieli wykonywać zadania wybrane dla nich przez Romualda Grząślewicza. Ależ tam się działo. Cezary Pazura tańczył z balonem, Zbigniew Zapasiewicz grał na fortepianie, Adam Hanuszkiewicz zburzył scenografię, Hanka Bielicka nie pozwoliła sobie przerwać, a Nina Andrycz weszła na scenę nie tak, jak było zaplanowane, psując cały początek misternie ustalony wcześniej. W rogu sali w pierwszym rzędzie w trakcie każdego programu siedziała Maria Kania, znakomita malarka, scenografka, graficzka, która rysowała karykaturę gwiazdy, która na koniec z jej podpisem była licytowana, a cały dochód był przekazywany na rzecz Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie. PROGRAMY Z GWIAZDAMI Po „Ringach z…” przyszedł czas na cykl czterech programów „Gwiazdy dziesiątej muzy”. Zaczynała go Beata Tyszkiewicz, potem pojawili się w nim jeszcze Krystyna Janda, Marek Kondrat i Daniel Olbrychski. AMLIFIKATORNIA Najbardziej tajemniczym pomieszczeniem, do którego widzowie nie mieli wstępu, była amplifikatornia, znajdująca się naprzeciw sceny. Tam rządzili Piotr Żurowski – dźwięk i Norbert Pawliczak – światło. Wchodziło się tam po niewygodnych schodach. Od nich zależało to, co usłyszała publiczność i jak byli widoczni artyści. Piotr Żurowski to znakomity kompozytor, któremu Scena na Piętrze i wiele odbywających się w niej premier zawdzięczała świetną muzykę, ale komponował też m.in. dla Hanny Banaszak i występował z nią w duecie. GALERIA OKO/UCHO Po spektaklu widzowie i artyści nie chcieli się rozstać, więc Romuald Grząślewicz wpadł na pomysł, by w znajdującej się obok salce, potem Galerii, odbywało się spotkanie „przy lampce wina”, jak to nazywał. Były to długie rozmowy, podpisywanie programów, spotkania towarzyskie, które potem często przenosiły się do biura pana Romualda i trwały do bardzo późnych, a nawet wczesnych godzin. z Przez dziesięciolecia najmniejsza scena Poznania była przedmiotem pożądania artystów, ale i widzów, bo przecież biletów było ok. 200 na każde wydarzenie, a te najczęściej były niepowtarzalne
RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz