| MAJ 2025 Z KULTURĄ | 91 dróże kształcą i nikt Ci tego nie zabierze. Byłem z „Marcinkiem” w Japonii, kilka razy w Meksyku i w Niemczech, trzy miesiące we Francji, miesiąc w Anglii, w Danii, Jugosławii, że o Czechosłowacji nie wspomnę. Łatwiej pewnie wymienić, gdzie nie byłeś. Dokładnie. W Moskwie jeszcze byłem! We Francji w Grenoble dostałem na urodziny od Serafinowicz książkę Christophera Franka „Noc amerykańska”. To wizualny efekt nocy uzyskany podczas filmowania w pełnym świetle dziennym. Rzecz się dzieje w Paryżu w dzielnicy łacińskiej. Ja sobie czytałem tę książkę i chodziłem po tych miejscach. Takie czytanie jest fascynujące. Tym bardziej że bohema paryska jest bardzo kolorowa. To wtedy pokochałem fotografowanie. A nauczyłem się wywoływać filmy i robić zdjęcia w pniewskim liceum. A pomysł, by zająć się rozrywką, kiedy się u Ciebie pojawił? We Włoszech poważnie się przeziębiłem. Nie mogłem zwiedzać, na spektakle mnie wozili i odwozili. Leżałem w pokoju hotelowym i oglądałem telewizję, ich programy rozrywkowe. Wtedy pojawiła się u mnie taka myśl, że to jest to, co ja bym w życiu chciał robić. Nasze dzieci śpiewające w chórze Jerzego Kurczewskiego, a znałem ten chór bardzo dobrze, były podczas koncertów poważne, a tam widać było, że mają w sobie radość. Także jak śpiewali Haendla. To było to!!! Zabrałem te kadry do kraju. Nikt mi ich nie oclił, bo były w głowie. Zecchino d’Oro. Ale zanim się zdecydowałem, była jeszcze fotografia, wystawy. Zostałem nadwornym fotografem Teatru Polskiego, takim nieoficjalnym. Mogłem robić zdjęcia niepozowane, bo aktorzy mnie znali, byłem jednym z nich, nie przeszkadzałem na scenie. Dyrektor i reżyser Roman Kordziński bardzo sobie tę współpracę chwalił. W sobotę 16 lutego 1974 odbyła się premiera sztuki Jedostali, też mnie nie było. Czyli w ogóle mnie nie było. Mam ciągle problemy z nazwiskiem. To „de” jest bezdźwięczne i wychodzi Leszczyński. Jestem Leszczyńskim w wielu przypadkach. Nawet w ZUS-ie byłem. Ojciec starał się, żeby mnie przyjęli, bo przecież byłem na egzaminie. Dlaczego ojciec załatwiał? Bo ja byłem nieletni i nie mogłem. Udało się. Dostałem pismo z Wydziału Prawa, że przyjmują mnie na studia zaoczne. Adres się zgadzał, ale byłem wtedy Wojciech Leszczyński. Kopertę mam do dzisiaj. Jak zaoczne studia, to trzeba mieć pracę, ale jak mieć pracę, jak jest się nieletnim. W Collegium Juridicum znalazłem ogłoszenie Poznańskiego Teatru Lalki i Aktora „Marcinek”, że poszukuje adeptów do pomocniczego zespołu aktorskiego. Jeździłem na różne konkursy recytatorskie. Miałem repertuar i się zdecydowałem. Pani dyrektor Leokadia Serafinowicz wyznaczyła przesłuchanie. Mówiłem wiersze Jesienina z serii poetyckiej „Miłość chuligana do Isadory Duncan”. Nie pamiętam z tego przesłuchania nic, taki byłem zdenerwowany. Pani dyrektor zdecydowała: od 1 września 1968 roku zostaję adeptem sztuki lalkarskiej. Najpierw mieszkałem u babci, a potem, już jako pełnoletni, w Hotelu Zacisze na Św. Marcinie. Mieszkali tam artyści, którzy przyjeżdżali do Poznania. Taki trochę dom aktorski. Wszyscy mieliśmy blisko do teatrów. Teatr Marcinek był w tamtych czasach wielkim oknem na świat. Wtedy z Polski trudno było wyjechać. Teatr dał mi dwie nieprawdopodobne rzeczy. Otworzył mi wyobraźnię na formę i drogę na świat. Pierwszy raz wyjechałem w grudniu 1970 roku. Spędziłem miesiąc we Włoszech. Zrozumiałem wtedy, że najważniejszą rzeczą w moim życiu powinny być podróże. Nie superauto, wielki dom, tylko podróże. PoKiedy przestałem jeździć z teatrem za granicę, to zacząłem to robić prywatnie. Ukochałem sobie Azję. Trudno byłoby wymienić, gdzie byłem, bo tych miejsc jest bardzo wiele
RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz