SUKCES PO POZNAŃSKU 6/2021

32 | | CZERWIEC 2021 sto lat dobrze zaprojektowanych wydarzeń golonki i to stanowiło już prawdziwy luksus. Do tych dość prostych punktów, stworzonych na potrzeby „masowego żywienia” na świeżym powietrzu, doprowadzona była woda i prąd. Rządziła zorganizowana improwizacja, która pozwa- lała na wykarmienie dużej liczby osób biorących udział w wydarzeniu. Wspomnieli Panowie o jedzeniu na świeżym powie - trzu. Wtedy chyba nie było ogródków? GT: Należy podkreślić, że tradycja jedzenia „na zewnątrz” wówczas praktycznie jeszcze nie istniała. Do 1972 r. targi odbywały się raz w roku, ale ponieważ impreza w czerwcu gwarantowała dobrą pogodę – zaczęto wykorzystywać przestrzeń na świeżym powietrzu. W pomieszczeniach, a szczególnie w pawilonach, temperatury były naprawdę wysokie, więc gastronomia na świeżym powietrzu była absolutnie zasadna i cieszyła się dużym powodzeniem. Do- tyczyło to w szczególności ogródków mieszczących się na terenie tzw. Parku Targowego, gdzie stały małe pawiloniki wśród dużych drzew. AB: Tylko pawilon amerykański miał klimatyzację. Ame- rykanie założyli ją sobie samodzielnie. Poza tym kultura zachodu miała w zwyczaju jedzenie na świeżym powietrzu. Lokalnie było to większe novum. W kwestii temperatur, to pamiętam zabawną już sytuację, jak właśnie Amerykanie niemal nie przyjechali na targi ze względu na… lodówki z jedzeniem. Już wyjaśniam – każdy pawilon po zakoń- czeniu dnia targowego miał wyłączany główny dopływ prądu. Miało to zapobiegać awariom, pożarom – jest do dziś stosowanym zabiegiem. Amerykanie trzymali jednak swój przydział żywieniowy w lodówkach, w swoim pawi- lonie. W 1982 r., kiedy obowiązywał stan wojenny i brak było żywności, Amerykanie przywieźli dodatkowo swoją własną, którą zamierzali trzymać w tych właśnie lodów- kach. Nie zgodzili się jednak na to, by ochronę zapewniły targi, obawiając się, że posłuży ona za sprawą milicji do szpiegowania ich dokumentacji. Ostatecznie skończyło się naszymi rozmowami ze służbami milicyjnymi, które po długich dyskusjach zgodziły się na to, aby ochronę nocną do pawilonu zwerbowali sami Amerykanie. Pozornie kwe- stia kanapek w lodówce, w praktyce – walka systemów. A jak wyglądały spotkania wystawców? AB: Były dni narodowe. Wynikało to ze wspomnianego faktu uczestnictwa wystawców zagranicznych w ramach tzw. kolektywów narodowych. To była tradycja, że każdy kraj obchodził podczas targów swój dzień. Na terenie ekspozycji gościły wówczas specjały z danego regionu i celebracja jego kultury – w tym oczywiście także sma- ków. Francja, Austria, Włochy i Niemcy miały najlepsze smakołyki. Te przyjęcia cieszyły się szczególnym zaintere- sowaniem. Zawsze pojawiał się na nich z przemówieniem ambasador danego państwa wraz z szefami izb gospo- darczych oraz wysokiej rangi goście, jak wicepremierzy czy ministrowie. A mimo to najbardziej wyczekiwanymi słowami były: „Ladies and Gentlemen – to the table!” – ponieważ wszyscy czekali, by w końcu zasiąść do stołów. Z kolei tzw. wieczór branżowy nie był wymyślony przez targi, a zaczerpnięty bezpośrednio ze zgłaszanych nam potrzeb wystawców z poszczególnych branż. Grzegorz Turkiewicz Andrzej Byrt

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz