SUKCES PO POZNAŃSKU 6/2023

| CZERWIEC 2023 24 | NA OKŁ ADCE Skąd w Waszym życiu wziął się taniec? Weronika Książkiewicz, aktorka: Taniec jest dla mnie for- mą wyrażania emocji, odczuć, myśli, która dopełnia słowa. Język mówiony jest ograniczony, a poprzez ruch ciała można wyrazić głębiej to, co się czuje. Taniec jest też dla mnie formą treningu. Zawsze, kiedy zaczynam tańczyć, mampoczucie, że jest to trening zarówno dla ciała, jak i dla ducha. Dzisiaj tańczysz? WK: Tańczę, gdy tylko mam do tego przestrzeń. Wiesz, wybrałam aktorstwo, bo od dziecka przyglądałam się tancerzom na próbach w teatrze i każdą swoją cząstecz- ką chłonęłam tę atmosferę. Uczyła ich mama, przygo- towując choreografię. Teatr jest ze mną od zawsze i dla mnie naturalnym było związanie swojej przyszłości z tym miejscem. I chociaż trenowałam gimnastykę artystyczną, a potem uczęszczałam do szkoły baletowej, w później- szym wieku musiałam zrezygnować z tej formy sztuki. Była to trudna decyzja, która jednocześnie była próbą postawienia pierwszych kroków w aktorstwie. Za bardzo tęskniłam za atmosferą i magią teatru, która w dzieciń- stwie skradła moje serce. Szukałam innej ścieżki, która zabrałaby mnie z powrotem na scenę i dzięki której mo- głabym przekazać coś ludziom, ale już nie poprzez taniec, a przez inną formę wyrazu. Janina Książkiewicz, dyrektor honorowy: Weronika tań- czyła obłędnie, ale też doskonale wcielała się w role. Nie dzi- wi więc, że swoje życie związała z aktorstwem, chociaż tań- czy do dziś. Ja w sercu też tańczę. Zresztą taniec jest wmoim życiu od dzieciństwa. Zawsze chciałam tańczyć, niestety nie było mi to dane. Pewnie dlatego swoją pasję przelałam na wszystkie kobiety w rodzinie. Prababcia mojego męża była primabaleriną Opery Lwowskiej, więc nasze taneczne ko- rzenie sięgają pokoleń. Mając 11 lat, zapisałam się do domu kultury przy ulicy Stalingradzkiej na zajęcia taneczne. Po kilkumiesiącach odwiedziła nas komisja z TeatruWielkiego w Poznaniu, żeby wybrać najbardziej uzdolnione dzieci do spektakli baletowych. Proszę sobie wyobrazić, że zostałam wybrana jako jedyna. To wielkie wyróżnienie. JK: Dla mnie wielki zaszczyt. Niestety moja przygoda z te- atrem szybko się zakończyła, ponieważ mój ojczym zabronił mi tańczyć. Nie dałam jednak za wygraną i mając lat 14 zapi- sałam się na ognisko baletowo-taneczne przy Zespole Szkół Kolejowych. Uczęszczałam tam w tajemnicy przed wszystki- mi. Wybrano mnie wtedy do roli Kopciuszka, którego zagra- łam i proszę zgadnąć, co było dalej. Znowu musiała Pani przestać tańczyć. JK: Dokładnie tak. Ale taniec był we mnie od zawsze. Po- tem dostrzegłam go u mojej trzyletniej córki Beaty. Siadała w szpagacie przed telewizorem (śmiech) i mogła tak siedzieć godzinami. Zapisałam ją do szkoły baletowej na zajęcia, które prowadziła profesor Marcelina Hildebrand-Pruska. Potwierdziła moje przypuszczenia, mówiąc, że córka ma doskonałe warunki do tańca. Kiedy miała dziesięć lat, poje- chałyśmy na egzamin do szkoły baletowej i spośród ogrom- nej grupy dzieci, które starały się tam o miejsce, wybrano tylko kilka osób, a Beatę jako pierwszą. Pękałam z dumy i ze wzruszenia, bo wiedziałam, że przed nią wielka kariera. Każdy rok szkolny kończyła ze świadectwem z czerwonym paskiem i wyróżnieniem tanecznym. Po ukończeniu szkoły dostała różne propozycje pracy, ale wybrała studia pedago- giczne i choreograficzne w kolebce baletu w Rosji. Jak to? JK: Otrzymałam informację, że trwa rekrutacja do presti- żowej uczelni artystycznej wMoskwie. Długo się nie zasta- nawiałyśmy i postanowiłyśmy spróbować. Pojechałyśmy na egzamin do Warszawy, do którego znowu przystąpiła spora grupa kandydatów, a było tylko jedno miejsce na roku. I ono na Beatę czekało. Beata Książkiewicz, założycielka szkoły, dr hab. i prof. Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie: Muszę przyznać, że tych szpagatów nie pamiętam (śmiech). Pamiętam za to, jak będąc małą dziewczynką, spacerowałyśmy po Starym Mieście i za- trzymałyśmy się pod oknem Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej przy ulicy Gołębiej. Poprosiłam mamę, żeby mnie podsadziła, bo usłyszałam muzykę i bardzo chcia- łam zobaczyć, co tam się dzieje. I wtedy przepadłam tanecznie. Mama zapisała mnie do ogniska baletowego, a wspomniana profesor Marcelina Hildebrand-Pruska pozwoliła mi ćwiczyć z innymi dziećmi mimo tego, że byłam za młoda, żeby dostać się do tej grupy. Wykony- waliśmy ćwiczenia rytmiczne, szpagaty, przegięcia, a po jakimś czasie oficjalnie wstąpiłam w ich szeregi. W wie- ku 10 lat zdałam egzaminy do szkoły baletowej. Ciężko pracowałam przez te wszystkie lata. Kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń, ale było warto! Jakie to były wyrzeczenia? BK: Mieszkaliśmy na Podolanach, które kiedyś nie były częścią Poznania. Codziennie dojeżdżałam do cen- trum miasta, pokonując bardzo długą drogę autobusa- mi. Wstawałam po godzinie 5:00, żeby zdążyć na 8:00. Jednocześnie chodziłam na lekcje pianina, które odby- wały się po godzinach. Późnym wieczorem wracałam do domu. Pamiętam, że kiedy jechałam do domu, nogi mnie tak bolały, że marzyłam o tym, żeby usiąść. Byłam jednak zbyt dobrze wychowana i ustępowałam miej- sca starszym osobom, więc z tego siedzenia niewiele wychodziło.

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz