Z SUKCESEM | 45 | CZERWIEC 2024 rzywowe do wodomierzy, którymi się zajmowałem wcześniej. Szef tej firmy był wybitnym specjalistą od przeróbki tworzyw sztucznych. Spędziłem tam trochę czasu i jak to ja… Znowu szukał Pan wyzwań. Dokładnie! Pewnego dnia w gazecie przeczytałem, że Fabryka Armatur w Swarzędzu, gdzie zresztą mieszkaliśmy, ogłasza konkurs na dyrektora. Zaniosłem tam dokumenty. Proszę sobie wyobrazić, że wszedłem prosto na dyrektora technicznego, którego znałem z czasów Cegielskiego. Zaprosił mnie na kawę, zapytał, co tu robię. Odpowiedziałem, że złożyłem dokumenty. Pamiętam, jak odradzał mi tę funkcję, mówiąc, że wszystko jest już poukładane… I jak Pani myśli, co zrobiłem? Na pewno to Pana zmobilizowało. Zaparłem się jak nigdy dotąd. Komisja rekrutująca była powołana przez Urząd Wojewódzki, bo to było przedsiębiorstwo państwowe. Startowało 28 osób. Zdobyłem największą liczbę punktów i znalazłem się w finałowej trójce. Miałem mocnych konkurentów, którzy przyjechali na spotkanie z konkretnymi prezentacjami i planami. Zastanawiałem się, co ja im pokażę. Gdy zapytali o moją wizję firmy, zacytowałem Winstona Churchilla, który powiedział: „Mogę wam obiecać tylko krew, znój, łzy i pot”, a potem zobaczymy. Zapytali, kiedy mogę zacząć. W jakiej kondycji obecnie jest fabryka? Dzisiaj jesteśmy największym konsumentem mosiądzu w Polsce. Zbudowałem silny zespół, w skład którego wchodzi też moja rodzina. Wszyscy doskonale wykwalifikowani. Specjalizujemy się w kuciu matrycowym stali, mosiądzu i brązu. Oferujemy pełen zakres obróbki skrawaniem na maszynach CNC. Mamy wieloletnie doświadczenie w obróbce wymagających części dla branży motoryzacyjnej, armaturowej, gazowej, kolejowej. Dla kogo dzisiaj produkujecie? Naszymi odbiorcami są najwięksi krajowi i europejscy producenci. Ponad 40 procent to eksport. Specjalizujemy się w produkcji obrobionych korpusów wodomierzy i ciepłomierzy przy zastosowaniu najnowocześniejszej technologii kucia matrycowego. Zakład przeszedł prywatyzację, którą prowadziłem wiele lat. Był to żmudny i trudny proces, ale udało się. Walczyłem o tę firmę, jakby była moja. Dzisiaj jestem z tego dumny i wiem, że postąpiłem właściwie. W 2010 roku przenieśliśmy siedzibę z centrum Swarzędza do Rabowic. Obecnie stoimy przed wielomilionową inwestycją w park maszynowy, żeby sprostać konkurencji. Trzymam kciuki! Nie dziękuję. Wie Pani, ja zawsze idę pod prąd i to się udaje. z Poszedł Pan w ślady taty? Nie miałem wyjścia (śmiech). Jeszcze na studiach dostałem stypendium fundowane z Cegielskiego, pisałem tam pracę dyplomową i tam zostałem. Kończyłem kierunek: obrabiarki, narzędzia skrawające i technologia budowy maszyn. Kiedy zdałem wszystkie egzaminy, trafiłem do głównego kadrowca w zakładach. Powiedziałem, że chciałbym pracować w fabryce silników okrętowych, bo to była wtedy potęga. Nie było miejsc. W fabryce silników trakcyjnych też nie było. Ale znalazło się w fabryce obrabiarek, gdzie pracował główny technolog, u którego robiłem część praktyczną pracy dyplomowej. Mimo że nie było etatów, dla mnie się znalazł. Początkowo pracowałem w dziale technologicznym. Dedykowano mnie do zadań specjalnych, miałem sprawdzać, czy wszystko działa, i szukać nowych rozwiązań. Wysłano mnie na studia podyplomowe, do Instytutu Mechaniki Precyzyjnej na Politechnikę Warszawską. Uczyłem się sterowania maszynami cyfrowymi i robotami przemysłowymi. Wtedy nikt nie wiedział, z czym to się je. W trakcie studiów szef mnie zawołał i zaproponował stanowisko zastępcy szefa narzędziowni. Powiedział wtedy, że ja daleko zajdę i mam się uczyć, żeby się dalej rozwijać. Pracowałem rok, mój wspaniały szef technolog awansował i został kierownikiem innej fabryki, jego miejsce zajął szef narzędziowni, a mi zaproponowano stanowisko kierownika narzędziowni. Ile miał Pan lat? Miałem 26 lat. Pracowałem tam osiem lat. Miałem wspaniały zespół ludzi. Byliśmy niezwykle skuteczni, nie było dla nas rzeczy niemożliwych, bardzo się lubiliśmy i szanowaliśmy, a dyrekcja zakładu zawsze mogła na nas liczyć. Za tym oczywiście szły premie (śmiech) – mój zespół zarabiał najlepiej w całym zakładzie. Pewnego dnia mój szef, główny inżynier, awansował. Powołano zastępcę, ale często nie radził sobie zbyt dobrze. O wszystko pytał mnie, a ja mogąc się wykazać, podpowiadałem rozwiązania. W końcu wyjechał za granicę, a głównym inżynierem zostałem ja. Miałem zostać kierownikiem fabryki, ale odmówiłem. Być może dlatego, że to było pytanie w kuluarach i nikt oficjalnie go nie zadał, być może dlatego, że wiedziałem, że jak już nim zostanę, utonę w dokumentach. Wolałem pracować. I tu zadziało się coś, czego się nie spodziewałem. Zespół się zbuntował, bo chcieli mnie na szefa. W międzyczasie dostałem propozycję od innej firmy wdrożenia wodomierza tworzywowego, co było absolutną nowością i wielkim wyzwaniem dla mnie. Złożyłem wypowiedzenie. Jak było w nowym miejscu? Dobrze, ale tylko na początku. Mieliśmy z prezesem różne wizje rozwoju i wartości. Po kilku latach uznałem, że czas zakończyć tę przygodę, ale nie miałem pomysłu, co dalej. Trafiłem do firmy w Świerkówkach, produkującej elementy two-
RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz