SUKCES PO POZNAŃSKU 6/2025

| czerwiec 2025 z kulturą | 79 Spotykamy się u niej w domu. Na korytarzu i w pokojach mnóstwo książek o sztuce, języku polskim, teatrze, poezji. Gramofon i płyty winylowe z muzyką poważną. Od razu czuje się ducha artystki i widać jej zainteresowania. Powoli oprowadza po pokoju. To zdjęcie męża, a to portrety rodziców – wskazuje. Dalej jest też pokój niebieski, w którym znajduje się m.in. kolekcja szkła. – Lubię urządzać wnętrza – mówi. – Muszę się w nich dobrze czuć. Niektóre z tych książek dostałam jeszcze od taty dawno temu. Miałam niesamowitych rodziców. Artystów. Tato był skrzypkiem w operze. Zakładał Filharmonię Poznańską. Mama była śpiewaczką, tancerką, aktorką. Uczyła się we Francji. Kiedy przyjechała do Polski, nie miała żadnych problemów z językiem, płynnie mówiła i pisała bez błędów. Nasz dom był otwarty dla znajomych i przyjaciół. Przychodziło mnóstwo znanych ludzi. Siadali i rozmawiali, czasem koncertowali. Wtedy w oknach siedzieli sąsiedzi i słuchali. Któregoś razu, pamiętam, sąsiadka zaczepiła tatę, pytając, dlaczego jeden z uczestników spotkania wszedł na piec. Co tam się działo? A sprawa była prosta, wszedł, bo chciał mieć wyższy głos. Takie to robili sobie żarty. Pani Iwona powoli snuje opowieść o swoim dzieciństwie pełnym sztuki, bo tato zbierał obrazy, szczególnie impresjonistów i ekspresjonistów, zabierał ją na wystawy. Brała udział w każdym koncercie w filharmonii, słuchała mamy w kolejnych spektaklach i koncertach. Jacy byli Pani rodzice? Gdybym miała powiedzieć, jacy byli, to od razu przychodzi mi do głowy słowo „życzliwi”. Pamiętam, jak któregoś razu weszłam do kuchni, a mama coś gotowała. Pytam, co robi, a ona na to, że gotuje taki rosołek dla pani Jadzi, bo dowiedziała się, że jest w szpitalu. A ta pani Jadzia to była znajoma z ulicy. Mama jej kiedyś pomogła, bo miała protezę ręki i zaniosła jej zakupy. Spotykały się przelotnie, ale jak mama dowiedziała się, że jest chora, ugotowała rosół i poszła do szpitala. Już wtedy była uznaną artystką, ale moi rodzice nigdy nie lekceważyli innych ludzi. Zawsze byli gotowi pomóc. Pierwsi mieli w okolicy telefon i nie było problemu, żeby sąsiedzi przychodzili i dzwonili za darmo. Mnie też nauczyli takiej sąsiedzkiej życzliwości. Ale muszę powiedzieć, że nasi sąsiedzi się odwdzięczali, bo kiedy wracałam ze szkoły i nikogo nie było w domu, to zaraz mnie któraś sąsiadka zgarniała do siebie i karmiła. Zawsze byłam zaopiekowana. Mam uwielbienie do moich rodziców. Mimo że już jestem stara baba, to mi ich brakuje. Kiedy coś mi dolega, mam gorszy dzień, to czasami mówię: mamuńka, tatulku, pomóżcie mi. Oboje dostali mocno od życia. Ale to najważniejsze, że mam co wspominać. Wszystko im zawdzięczam. Nauczyli mnie także tego, że nie żyję sama na tym świecie. Dla siebie żyję? Nie. Z ludźmi i dla ludzi. Pani Iwona nie rozstaje się z papierosem. Jak sama mówi, zaczęła palić na studiach na historii sztuki. Wszyscy studenci na przerwach palili, to i ona zaczęła i tak już zostało. Na historii sztuki, a nie na aktorstwie? Tato zaraził mnie miłością do sztuki i dlatego wybrałam takie studia. Byłam nimi zachwycona. W każdym semestrze wyjeżdżaliśmy grupą w inny region Polski i poznawaliśmy zabytki. Dlatego znam praktycznie całą Polskę od strony dzieł sztuki i zabytków. Studiowałam na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. To stąd ta kolekcja książek o sztuce? Tak. Nadal kocham sztukę. Chodzę na wystawy, ale czasem jestem zdziwiona tym, co na nich widzę. Dla mnie to nie sztuka powiesić kilka kartonów na ścianach. Dlaczego wobec tego nie została Pani przy historii sztuki? Napisałam pracę magisterską, która według wykładowców nadawała się do druku, a potem na obronie zmieniono mi promotora. Zadawał mi takie pytania, że nie znałam odpowiedzi. Np. zapytał mnie, ile kolumn jest w Hagia Sophia. Dostałam trójkę i tak się wstydziłam iść z tym dyplomem do pracy, że postanowiłam zostawić historię sztuki i zainteresować się aktorstwem. Miałam je we krwi, występowałam od dziecka, więc było to naturalne. Najpierw był Teatr Marcinek, ale tam nie było dla mnie etatu. Okazało się, że mogę przenieść się do teatru lalkowego w Toruniu. W Teatrze Baj Pomorski poznałam męża. Był wybitnym aktorem. Był nie tylko znakomitym lalkarzem, ale przygotowywał i grał monodramy. Bardzo się o mnie starał, zapraszał na obiady, na kawy, pokazywał Toruń, dbał o mnie. Zaimponował mi, zauroczył. Siedzimy, rozmawiamy i niespostrzeżenie mija czas. Nawet nie zauważyłyśmy, że to już dwie godziny. PopiFot. Fotobueno

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz