SUKCES PO POZNAŃSKU 7-8/2025

| LIPIEC/SIERPIEŃ 2025 78 | Z KULTURĄ się powiedzieć, arcydzieło. Oczywiście, jak to mówią, toutes proportions gardées – zachowując odpowiednie proporcje. Książka o „pancernych” to jedna z części Pana cyklu biograficznych trylogii. Strzelił Pan we wszystkich moich ukochanych autorów. Tomek Wilmowski z powieści Alfreda Szklarskiego to był ktoś. Każde wakacje zaczynałem lekturą całego cyklu. No, a Niziurski! W domu nie miałem „Tomków”, bo one były w biblioteczce mojej babci. Każdy mój przyjazd na wakacje do niej, do Pobiedzisk, związany był z czytaniem po raz kolejny książek Szklarskiego. Siadałem w drzwiach na podwórku i znikałem w innym świecie. Dla mnie Szklarski i Tomek to była literatura numer jeden. Jaka była przyczyna sprawcza trylogii biograficznych? Szklarski powstał troszeczkę w sposób niezamierzony, Przymanowski to już świadome działanie. Jestem jedną z niewielu osób, która znajdzie jakiś pozytyw pandemii. Robiłem biografię, opowieść o pierwszym seryjnym zabójcy z Warszawy. Zakaz wychodzenia z domu i sześć tomów akt miałem zamówione w IPN-ie, leżały i czekały na koniec lockdownu. Co miałem, to jeszcze obrabiałem, ale pozostało sporo czasu dla mnie. Surfowałem po sieci i trafiłem na stary wywiad ze Szklarskim na jakimś forum. Przeczytałem go z łezką w oku. Przyznam się, że na studiach, miałem 21 albo 22 lata, kiedy wyszła ostatnia część napisana przez Szklarskiego „Tomek w Gran Chaco”, na którego wszyscy czekaliśmy, bo ta książka nie wychodziła przez lata. Nie mogłem nie dowiedzieć się, co stało się z bosmanem Nowickim i kapitanem Smugą, no i Tomkiem. Przyleciałem na kwaterę, wszystko ciepnąłem w kąt, złapałem książkę i jak jakiś kilkunastolatek z wypiekami na twarzy czytałem do późna w nocy, żeby się dowiedzieć, jak się te przygody skończyły. Miłość do literatury Szklarskiego, wywiad i pandemia były zaczątkiem biografii? Od tamtego czasu z Tomkami nie miałem kontaktu, no, może oprócz jeszcze początku lat dziewięćdziesiątych, ale w wymiarze handlowym, bo wtedy akurat przeniosłem się do Krakowa i byłem współwłaścicielem hurtowni książek, jednej z największych w Małopolsce. Kiedy przeczytałem ten wywiad z zawodowej ciekawości, sprawdziłem czy Szklarski ma biografię. Zdębiałem, bo nie znalazłem. Pomyślałem: „Molenda, masz pole do popisu”. Jednej książki nie skończyłem, a już zacząłem szukać i zbierać materiały do drugiej. Tak powstał Szklarski, który jest nieco inny od pozostałych części tryptyku. Miał Pan podobno spore problemy z wydaniem tej książki. Praktycznie żaden wydawca nie wierzył w PRL-owskich pisarzy. Kilkunastu z nich odprawiło mnie z kwitkiem, kiedy pojawiłem się z biografią Szklarskiego. Odbijałem się od drzwi do drzwi i przez przypadek zupełnie trafiłem do IPN-u. Zadzwoniłem do kolegi z ławy szkolnej, który tam pracował. Zainteresował się maszynopisem, próbował znaleźć rozwiązanie, aż w końcu zaproponował wydanie w IPN. A problemy polegały na tym, że znalazłem wydawcę, ale rodzina Szklarskiego, zwłaszcza córka, domagała się, żebym niewygodny fragment życiorysu pisarza pominął. Chodziło o współpracę Szklarskiego z gadzinówkami. Prawda była jednak taka, że on współpracował, pisząc jakieś takie opowiadanka z Dzikiego Zachodu czy nawet półerotyczne. To był cały jego grzech współpracy z okupantem. Dla IPN-u musiałem ją przeredagować, by zrobić z niej bardziej historyczną książkę na wyraźne polecenie jednego recenzenta, stąd biografia Szklarskiego momentami może być troszeczkę nużąca. Ale już Nienacki, którego opisałem, jest zupełnie inny. Wie Pan, że na Mazury nie mogę pojechać, bo tak „objechałem” tego Nienackiego? Tak, to było dość głośne. Zarzucano Panu, że pisał Pan z nienawiścią do osoby pisarza. Ja właściwie do Nienackiego nic nie mam, ale to był, przepraszam za określenie, kawał szui i nie da się tego ukryć. Kolaborował z władzami, szedł na każdy układ, byle zrobić karierę. Dziwi mnie, że czytelnicy nie widzą różnicy między moim sarkazmem a nienawiścią. Jeżeli na przykład zdobywam trzy wywiady Nienackiego udzielone w różnym okreTropem egzotycznych owoców w kolumbijskiej Cartagenie fot. z archiwum autora fot. z archiwum autora Jarosław Molenda śladami Tomka Wilmowskiego

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz