SUKCES PO POZNAŃSKU 7-8/2025

| LIPIEC/SIERPIEŃ 2025 Z KULTURĄ | 79 sie życia i w każdym z tych wywiadów Nienacki sobie zaprzecza. Podaje jakąś inną historię. Korciło mnie, żeby to skomentować, to chyba normalne. Musiałem pokazać tę osobowość. Przed moją biografią napisano dwie książki o Nienackim. W jednej autor skupił się na twórczości, a mniejsze znaczenie dla niego miało życie Nienackiego. Drugi autor, co widać było ewidentnie, jest fanem pisarza. Otworzyło się zatem pole do popisu, by pokazać tę osobowość, którą w dwóch publikacjach w zasadzie pominięto. Nie oszczędzałem Nienackiego, opierając się na faktach. Słyszałem opinię, że od dawna nie było tak drapieżnej książki. No ale bohater był, jaki był, natomiast nie można mu odebrać tego, że wszyscy siedzieliśmy i czytaliśmy książki Nienackiego. Dlatego zawsze apeluję o rozgraniczanie. Człowiek i autor to nie jest jedność. Nie mam nic do jego książek, to był kawał dobrej roboty. W życiorysie Nienackiego też można znaleźć trochę tych plusów. Po przeniesieniu do Jerzwałdu na Mazurach bronił drzewa przed wycinką, kłusowników ścigał. Całkiem pozytywne zachowania. Wygrzebałem też wśród Pana książek dwie o kawie: „Z espresso przez Europę” i „W 80 filiżanek dookoła świata”. Jest Pan znawcą i smakoszem kawy? To było moje kolejne alibi, gdy tłumaczenie „na roślinki” się skończyło (śmiech). Wymyśliłem najsłynniejsze kawiarnie świata – pierwsza to książka o 20 kawiarniach europejskich, a druga to 15 najsłynniejszych świata. Najlepszą kawę przygotowują w Portugalii. Takie jest moje zdanie. Złej kawiarni i złej kawy tam nie spotkałem. Nawet na podłej stacji benzynowej kawa była wyśmienita. Zbliża się moment, kiedy światło dzienne ujrzy Pana sześćdziesiąta książka. Ujawnił Pan, że będzie o Famie w Świnoujściu. Czy jest jakaś książka, której Pan nie napisał, a chciałby? Jeszcze trzydzieści książek temu miałem ambicję, żeby napisać powieść. Nawet jedną spłodziłem, taką historyczną, ale opartą na faktach. Tylko trafiłem fatalnie, bo dałem to do wydawcy, który krótko potem zbankrutował. Nie przez moją książkę, bo on już kulał, jak ją mu dawałem (śmiech). Była to „Klątwa złota jezuitów”. I nie było żadnej reklamy, więc nawet do końca nie wiem, jak ona się sprzedawała. Szczerze mówiąc, mam tyle zamówień na następne książki, że doszedłem do wniosku, że lepiej cały czas szlifować warsztat i dążyć do perfekcji w tych dwóch, trzech gatunkach literackich, w których operuję, niż szukać czegoś nowego. Rozumiem, że ta nienapisana książka jeszcze jest przed Panem. Chyba tak. Pewnie to będzie autobiografia albo jakiś wywiad rzeka, ale ja potrzebuję kogoś, żeby mnie tak za język pociągnął. Wtedy się rozwinę szeroko. Panie Jarosławie, Pan jest obywatelem świata, Wielkopolaninem, mieszkańcem Świnoujścia, czy może Grecja bije w Pana sercu? Wszystko do mnie pasuje. Właściwie tam, gdzie jestem, to dobrze się czuję. Jestem otwarty na świat. Ja nie oceniam, bardzo lubię próbować nowej kuchni, nie patrzę w jakiś dziwny sposób na zwyczaje, bo to jest naturalne. Każdy ma jakąś swoją kulturę. Bardzo chętnie poznaję ludzi, dlatego mam teraz wielu przyjaciół, znajomych na całym świecie, bo jestem normalnym człowiekiem, po prostu. Mam dwa swoje ulubione regiony, gdzie lubię jeździć, Amerykę Łacińską i Grecję. Wiadomo, filologia klasyczna to łacina, greka, starogrecki. W Grecji, jak przyjeżdżam, to czuję się jak u siebie w domu. 30 lat tam jeżdżę. Mnie tam już nic nie zaskoczy, podoba mi się mental ludzi. Natomiast Ameryka Łacińska to jest ekscytacja, to jest egzotyka. Tam na każdym kroku spotka Pana coś, czego się Pan nie spodziewa. Są tam rzeczy nieodkryte, o których człowiek nie wie, i to jest ekscytujące. Zaskoczył mnie Pan, jeśli chodzi o kulinaria na świecie. Wielu z Polaków wybierze się na wakacje do Grecji. Co warto by było spróbować? Ja bym raczej polecał nie to, co warto zjeść, bo jedno danie w zależności od regionu różni się smakiem czy dodatkami. To tak, jak z bigosem czy żurem gotowanym przez ludzi w różnych rejonach Polski. Bigos to nie jest jeden bigos. Tak samo jest z daniami greckimi. Pamiętajmy, że w knajpce obleganej przez turystów, w samym centrum, na nabrzeżu, nie dostaniemy dobrego jedzenia. Trzeba wejść w dwie, trzy uliczki w bok. Tak, jak Pan mówi. I najlepiej jak na stołach jest cerata i siedzą przy nim lokalsi. Tam dostaniemy kuchnię regionalną, często gotowaną przez matkę, babcię. To będzie prawdziwa Grecja. Ja na przykład zawsze korzystam z jagnięciny, baraniny albo koźliny. Uwielbiam baraninę. Jak tylko mogę, to próbuję i nigdy się nią nie znudzę. Moja rada jest taka, żeby próbować różnych rzeczy, ale nie w najbardziej popularnych miejscach, bo tam kawa będzie podła, a dobrą za niewielkie pieniądze kupi się w małym kafenionie, gdzie są stare krzesła, stoły nie wyglądają zbyt zachęcająco, ale to jest cały ten klimat. Jak się tam trafi jeszcze na starszych ludzi, którzy grają w tryktraka, to można Grecję, tę prawdziwą, czerpać pełnymi garściami. z fot. z archiwum autora Jarosław Molenda w portugalskiej kawiarni „Piriquita”, słynącej z ciasteczek „Travesseiros de Sintra”

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz