SUKCES PO POZNAŃSKU - WRZESIEŃ 2020

62 | POZIOM WYŻEJ sukces PO POZNAŃSKU | WRZESIEŃ 2020 NADAL SIĘ CZUJĘ AMATORKĄ W MOIM AKTORSTWIE, ALE TO KOCHAM Mam cały czas marzenia i one ewoluują razem ze mną. Nieustannie brakuje mi podróży. Brazylia pozostaje na razie poza zasięgiem, ale jestem w takiej sytuacji, że cieszy mnie nawet wyjazd do Lublina. Działam w Anty- kabarecie Barbarzyńców Baraku Kultury, spełniam się tam i chcę dalej rozwijać. „Całe życie w dresach” grałaś w wielu miastach. Spektakl był odkryciem festiwalu Malta, zdobył wiele nagród. Dla widzów ta sztuka to terapia szokowa. Nie spodziewają się, że matka niepeł - nosprawnego dziecka może nie tylko płakać, ale i dostrzegać humorystyczne akcenty w codziennym życiu. Pisząc tę sztukę myślałam, że robię to głównie dla tych, którzy nie mają styczności z takimi problemami. Później okazało się, że na spektakl przychodzą też ro- dzice dzieci niepełnosprawnych. Najczęściej mówią, że u nich wygląda to podobnie. Cieszę się, że nikt mi nie zarzuca, że koloryzuję albo przesadzam. Tej sztuki nie robiłam z poczucia misji. Chciałam wreszcie wyjść do ludzi, chciałam o tym opowiedzieć. Zarówno rodzi- na, jak i kolega z mojej dawnej grupy „Strefa Ciszy”, a obecnie szef Baraku Kultury, mocno mnie w tym pomyśle wsparli. Napisanie poszło szybko, tę sztukę nosiłam w sobie. W dniu premiery, kiedy na końcu zapalili światło, połowa widzów płakała. Mi też puściły emocje. Zdałam sobie sprawę, jaką ten spektakl ma siłę. Moja córka Pola była niesamowicie dumna, przyszła mnie wyściskać. Celowo w sztuce nie mówię o Niej i mężu. To są ich przeżycia i emocje, nie mam prawa się nimi dzielić. Ktoś by powiedział, że nie szanuję też prywatności Jeremka, ale już sam fakt, że jestem zmuszona publicznie prosić o pieniądze na Jego reha- bilitację sprawia, że z tej prywatności nas odzieram. Usłyszałam, że ta sztuka to emocjonalny rollercoaster, ale takie też jest moje życie. Nie zawsze jest przecież smutno, łzawo i trudno, ale są też cudowne momenty. Jeremi jest pozytywnym człowiekiem, mnóstwo mi daje. To chciałam pokazać. Jeżeli komuś tym pomo- głam i oswoiłam z problemem, to bardzo się cieszę. Spektakl grałam już kilkadziesiąt razy, ale z uwagi na pandemię ostatni raz w marcu. A co Tobie dał ten coming out? Co czułaś wracając po przerwie na scenę i to z własną sztuką? Nadal się czuję amatorką w moim aktorstwie, ale to kocham. Nie ukrywajmy – scena uzależnia. Dlatego wró- ciłam. Z jednej strony to wyrzucenie emocji było łatwe, bo nie musiałam wcielać się w żadną rolę i nic wymyślać tylko opisać własne życie. Z drugiej strony – trudne, ponieważ bardzo się odsłoniłam. Mówię o rzeczach intymnych zupełnie obcym ludziom. Posłużę się cytatem z Twojego spektaklu: „Gdy mówię >mam niepełnosprawne dziecko<, czę - sto słyszę pytanie >jak bardzo?< i mam ochotę odpowiedzieć >w ch...<. Tylko po co ta wulgar - ność?”. Takich tekstów obrazujących ludzki nietakt jest w Twojej sztuce sporo. W życiu pewnie jeszcze więcej. Ten temat trzeba po prostu oswajać. Jeśli osoby nie- pełnosprawne będą mogły uczestniczyć w codziennym życiu, to pozostałe przyzwyczają się do ich widoku. Kiedy organizowany był koncert charytatywny dla Je- remka, bardzo chciałam, żeby wśród publiczności było choć kilka osób z niepełnosprawnościami. Oni trochę żyją w gettach, a chodzi o to, żeby ta różnorodność była widziana częściej. Dlatego pozostałe osoby nie wiedzą jak się zachować, wręcz się boją. Bardzo lubię rozmowy z dziećmi za szczerość w podejściu do Jeremka. Kiedy widzą, jak podaję synkowi wodę przez gastrostomię, py- tają co to jest. Mówię: ja Go tankuję! Jak Zygzaka McQuina! Dorośli z kolei zastanawiają się, czy patrzeć, czy nie patrzeć, współczują nam. Nikt tego nie potrzebuje. Empatia, współodczu- wanie – tak, ale nie współczucie. Nie mamy wpływu na to, jakie pojawiają się nam w życiu problemy, ale mamy na to, jak sobie z nimi poradzimy. To wybór czy „pójdę” w smutek, czy w walkę i pogodę ducha. Dzięki Jeremiemu przydarza mi się w życiu wiele cudownych sytuacji, poznaję niesamowitych ludzi. Gdyby Go nie było, to na pewno nie powstałby mój monodram, nie byłoby pewnie mojego podejścia „carpe diem”. Jeremi to jest nasz mały Budda, ma taki spokój w sobie. Dla mnie najtrudniejszy był moment, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że syn będzie niepełnosprawny do końca życia. Wiedzieliśmy, że ma cytomegalię, ale nie znaliśmy prognoz, spędzaliśmy mnóstwo czasu w izolatce i na rehabilitacji. Najsmutniejsze urodziny to był roczek Jeremka ze świeczkową jedynką na torcie, kiedy już wiedzieliśmy, co nas czeka. To jak czas żałoby po dotychczasowym życiu, gdzie do tego musisz inten- sywnie działać załatwiając różne formalności, przebi- jając się przez biurokratyczny mur. Dostaliśmy wtedy mnóstwo wsparcia od przyjaciół i wielu życzliwych osób. Nie podoba mi się medialny dyskurs. Mówiąc

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz