SUKCES PO POZNAŃSKU 9/2022

| 61 | WRZESIEŃ 2022 POZIOM WYŻEJ Pandemia naprawdę pokrzyżowała Panu plany? Mieczysław Gajek: Raczej zweryfikowała. Po trzydziestu latach pracy któregoś dnia przyszła refleksja, że po tak długim czasie można by odpocząć i zająć się sobą, zwłasz- cza że wiek i staż już nam na to pozwala. Widzi Pani – my z żoną od kilkunastu lat nie byliśmy na urlopie. Pierwsze kilka dni wolnego wzięliśmy na początku czerwca, gdy nasza córka wychodziła za mąż. A tak pracujemy 6 dni w tygodniu, dojeżdżając każdego dnia po blisko 80 kilo- metrów. Mimo że mamy pracowników, to większość prac wykonujemy sami – takie czasy. Zakład Foto-Gajek funkcjonuje już od 32 lat. Ale to nie było Pana pierwsze zajęcie, prawda? Ukończyłem zawodową szkołę kolejową i z wykształce- nia jestem maszynistą jak mój ojciec. Przez siedemnaście i pół roku pracowałem na kolei, z czego około 7 lat pro- wadziłem lokomotywy spalinowe i kursowałem ze stacji Wrocław Główny po niemal całej Polsce. W międzycza- sie służyłem w wojsku jako saper i prowadziłem firmę w Niemczech. Jak z maszynisty przeistoczył się Pan w fotograficz - nego potentata? Z jednej strony można powiedzieć, że był to przypadek, a z drugiej to chyba było gdzieś zapisane. Dlaczego tak Pan uważa? Fotografią zajmował się już mój ojciec. Pokochał obiek- tyw i to, co za jego pośrednictwem można uzyskać. Od- dawał się tej pasji z pełnym zaangażowaniem i poświęcał jej sporo prywatnego czasu. Do tego stopnia ją pokochał, że miał nawet swoich uczniów. Miał ciemnię, w której wy- woływał wykonywane przez siebie fotografie. Ja natomiast od małego podpatrywałem go, pomagałem, suszyłem zdjęcia, czasem nawet jakieś przypaliłem, ku jego nieza- dowoleniu, więc można powiedzieć, że moja droga zawo- dowa została namaszczona i pokierowana przez ojca. A z drugiej strony? Po wielu latach nieobecności i pracy na Zachodzie przyje- chałem do Wrocławia, z którego pochodzę, z kilkudniową wizytą do matki. Jadąc przez miasto, zauważyłem przy jednej z ulic kolejkę blisko 200 osób. W pierwszej chwili pomyślałem: „kartki wróciły!” Ciekawość wzięła górę. Przystanąłem, by sprawdzić, o co chodzi i zobaczyłem wielką maszynę do wywoływania zdjęć. Poczułem wtedy impuls i spisałem nazwę firmy. Sprawdziłem, co to za firma, gdzie mają swoją siedzibę, pojechałem i kupiłem maszynę. Oczywiście opowiadam to w telegraficznym skrócie, ponieważ chwilę to jednak wszystko trwało, ale i tak na tyle szybko doszło do transakcji, że nie miałem jeszcze lokalu, by ją postawić. Dopiero później zacząłem się zastanawiać: „no dobrze, ale gdzie ja ją postawię?”. I to był impuls, by wrócić do fotografii i zająć się nią zawodowo? Tak, ale też impuls, by wrócić do kraju. Gdy opuszczałem Polskę w 1980 roku, nie sądziłem, że wrócę. Nie wyobra- żałem sobie sytuacji, w której w naszym kraju zapanują takie warunki, by jako maszynista wieść godne życie. Na kolei przepracowałem 17 lat i w pewnym momencie stwierdziłem, że moje życie nie może tak wyglądać. Mia- łem większe potrzeby życiowe i aspiracje, by się rozwijać. Wróciłem do Polski w 1990, chwilę po zmianie ustroju, gdy wolny rynek zaczął się rozwijać. Ale mieszkał Pan także w Niemczech. Jechałem do siostry, która mieszkała we Włoszech na wa- kacje. Któregoś razu wysiadłem w Hamburgu. Tam nic nie wypaliło. Kolejną próbę miałem we Frankfurcie nad Menem. Zostałem tam na kilka miesięcy, ale nie zagrza- łem miejsca. Nie poddałem się i na 10 lat osiadłem w Gie- boldehausen i Gottingen. Przez wiele lat wiodło mi się naprawdę dobrze. Imałem się różnych zajęć, aż w końcu założyłem firmę, a część moich pracowników stanowili Polacy. Dobra passa skończyła się, gdy DDR i RFN się połączyły i wtedy Niemcy zaczęli patrzeć na pracujących tam Polaków nieprzychylnie. No, dobrze. Niemcy, Wrocław, a jak Pan trafił do Poznania? W Poznaniu w tamtym okresie było najwięcej nieru- chomości w rękach prywatnych, a własność kamienic i budynków była przejrzysta i uregulowana. Tutaj ła- two było ustalić, kto jest właścicielem lokalu i z nim Gdy przyjechałem do Poznania, swoje kroki skierowałem do centrum miasta na ulicę Święty Marcin. Tam zobaczyłem witrynę sklepową z tabliczką „Do wynajęcia” i numerem telefonu do właściciela Mariana Szymandery

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz