SUKCES PO POZNAŃSKU 9/2022
62 | | WRZESIEŃ 2022 POZIOM WYŻEJ W czym tkwi Pana sukces? Zawsze stawiałem na jakość, na oryginalny sprzęt, papier, odczynniki…Nie byłem jedynym zakładem fotograficznym w Poznaniu, dlatego musiałem sprawić, żeby klienci przyszli do mnie i ze mną zostali. W konsekwencji inwestycji w pro- fesjonalny sprzęt nawet mniejsze zakłady finalnie przycho- dziły domnie wywoływać zdjęcia, które zlecali im ich klienci. Ale czy tylko sprzęt i jakość? A co z relacjami? Oczywiście, że są. Mam wielu klientów, którzy są ze mną od początku. W tym interesie i w obecnych czasach najważ- niejsze to zaufanie. Nigdy nie zdradziłem, kto jest moim klientem. A często widzę na wywoływanych zdjęciach swoich innych klientów, znajomych czy osoby z pierw- szych stron gazet. Czasem aż kusi, żeby poprosić klienta, by pozdrowił tego czy tamtego, bo się znamy, ale to byłoby nieprofesjonalne. Gdybym choć raz podrzucił jakieś zdjęcie do serwisu plotkarskiego, to mógłbym już na stałe zamknąć zakład. Klient, przychodząc do mnie, ma poczucie, że to, co przyniesie do zakładu, wyjdzie tylko z nim. Opowiem Pani taką relacyjną anegdotę. Ostatnio przy- chodzi do mnie klientka z dzieckiem, a ja wręczam małej lizaka. Ona patrzy porozumiewawczo na mamę, a ta jej od- powiada: –Weź. Jak byłamw Twoimwieku też dostałamod tego Pana lizaka. – I to też jest relacja. Tak, jak w 1990 roku wprowadziłem zwyczaj rozdawania dzieciom, które prze- kroczą próg zakładu, lizaków, tak trwa on do dziś. A czym jest dla Pana fotografowanie? Ale fotografowanie czy robienie zdjęć, bo to jest różnica! Fotografowanie jest wtedy, gdy bierzesz do ręki aparat i na- ciskasz przycisk. Wtedy można powiedzieć, że coś lub ktoś został/zostało sfotografowane. Natomiast zdjęcie robię ja, czyli ten, który je obrabia i powoduje, że z aparatu wychodzi gotowy produkt. Policzył Pan wszystkie zdjęcia, które wywołał? Nie, ale największe, jednorazowe zamówienie na wywołanie zdjęć, jakie otrzymałem, liczyło 17 tysięcy egzemplarzy. Widzę, że mamy ze sobą coś wspólnego! Oboje lubimy zielone czekoladki. Tak, najbardziej lubię te orzechowe i od razu je zjadam. z wszystko załatwiać, a nie z pośrednikiem, czy mie- siącami czekać na ogłoszenie licytacji. Ponadto, co najważniejsze, tam już jeden profesjonalny i w pełni zmechanizowany zakład fotograficzny był, a ja, chcąc zrobić interes, musiałem szukać miejsca z niszą ryn- kową i zamożnym społeczeństwem. I tak stał się Pan pyrą! Gdy przyjechałem do Poznania, swoje kroki skierowa- łem do centrum miasta na ulicę Święty Marcin. Tam zobaczyłem witrynę sklepową z tabliczką „Do wyna- jęcia” i numerem telefonu do właściciela Mariana Szy- mandery. Od słowa do słowa, zaproponował mi lokal przy ulicy Kramarskiej. Na początku miałem taki mały punkt, tuż za rogiem, ale po roku, gdy wyprowadził się stąd poprzedni najemca, przeniosłem się w to miejsce, zachowując jeszcze przez jakiś czas poprzedni lokal. I tak 20 września miną 32 lata, odkąd w Poznaniu ist- nieje Foto-Gajek. Nowoczesny sprzęt, brak punktów serwisowych i świeżo upieczony poznaniak. Nie bał się Pan, że nie znajdzie ludzi do pracy? Była obawa, że nie będę miał pracowników. Był to nowy sprzęt bez punktów serwisowych w kraju. Gdy coś się psuło, to musiałem zamawiać serwisanta z Niemiec na własny koszt. Sam przeszedłem solidne przeszkolenie w siedzibie firmy, więc byłem gotowy, aby wdrożyć każ- dego nowego pracownika. Problem pojawił się jeden na samym początku, co dziś opowiadam jako anegdotę. Da- łem ogłoszenie do gazety i czekałem, aż zgłosi się ktoś, kto będzie miał jako takie doświadczenie w fotografii. Pierw- sze zgłoszenia, które spłynęły, zostały mi skradzione. Nie- frasobliwie nie zamknąłem samochodu, a na siedzeniu zostawiłem skórzaną teczkę, w której były wszystkie na- desłane aplikacje. Samochód był na niemieckich blachach i nie muszę już chyba kończyć. Dopiero przy kolejnym ogłoszeniu i nadesłanych zgłoszeniach udało się znaleźć odpowiednich pracowników. Jesteście firmą rodzinną? Od początku pracujemy razem, więc można tak powie- dzieć. Choć na nas skończy się ten rodzinny interes. Przed ślubem nie rozmawialiśmy o tym, czy będziemy razem pracować, ale tak samo wyszło. Żona z wykształ- cenia jest ekonomistką i może dlatego tak dobrze nam szło (uśmiech). W przeciwieństwie do mnie z foto- grafią nie miała wcześniej styczność, ale poczuła ten klimat i weszła całą sobą w ten interes. Dzielimy się obowiązkami, każdy robi to, w czym czuje się najlepiej. Córka natomiast poszła w zupełnie innym kierunku, więc z pewnością firmy nie przejmie. Zawsze stawiałem na jakość, na oryginalny sprzęt, papier, odczynniki…
Made with FlippingBook
RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz