SUKCES PO POZNAŃSKU 9/2025

| WRZESIEŃ 2025 SPORT | 73 Niełatwo jest zacząć rozmowę z osobą uprawiającą sporty ekstremalne. Zazwyczaj sprowadza się to do banału. Zadam Panu pytanie z jednej z rozmów: po co tu jestem? Kuba Zwoliński: Są tu dwie wersje opowieści. Pierwsza – potrzeba przygody, adrenaliny, ekstremalnych zdarzeń na trasie. A druga – wszystko zależy od punktu widzenia. Robiąc takie rzeczy już ponad 20 lat, przesuwa się punkt widzenia, co jest sportem ekstremalnym, a co normalnym spędzaniem czasu albo spacerem. Trzeba spojrzeć na problem z pewnej perspektywy: czy jest to coś, co robimy jednorazowo – mamy wtedy do czynienia z ekstremalnym wyczynem, czy jest to element przesunięcia granicy tego, co nazywamy normalnością. Dla mnie wytłumaczenie jest zupełnie nieekstremalne. Lubię spędzać czas na świeżym powietrzu, w pięknych miejscach, lubię aktywność. Jednocześnie półprofesjonalnie trenując, lubię poruszać się szybko i uwielbiam dodawać do tego element rywalizacji. Niekoniecznie na poziomie ultrasportowym, to znaczy, że nie samo zwycięstwo jest zasadniczym celem, tylko raczej jest to niestandardowy sposób zwiedzania pięknych miejsc z elementem rywalizacji. Chcę pokazać, że lata treningów i doświadczenia przydają się, a ja mogę to zrobić szybciej, mając przyjemność z miejsca, w którym jestem. Często rozmawiam ze sportowcami na temat miejsc, w których rywalizują. Są to atrakcyjne destynacje. Kolarze przemierzają setki kilometrów przez piękne tereny i nic nie widzą. A Pan wręcz odwrotnie, obok sportu korzysta z pięknych okoliczności przyrody. Tak, to jest dla mnie bardzo ważne. Nie jestem zawodowym sportowcem, ale, nie lubię tego określenia, jednak trzeba go użyć, biznesmenem, prowadzę firmy i to jest moja praca. Sport jest odskocznią. To, że mogę na zawodach przebyć dystans, który inni w tydzień, czy kilka tygodni, jest wypadkową tego, ile mam czasu, biorąc pod uwagę życie zawodowe i rodzinne. Spieszy się Pan do pracy… Trochę tak, a jednocześnie trenuję coraz mocniej, żeby być wysoko w rankingu, ale też by do ostatnich kilometrów i minut, godzin przed metą cieszyć się tym, gdzie jestem. Charakter sportu na to pozwala, bo tak długi wysiłek jest mniej intensywny. To nie jest tak, że biegniemy sprintem przez tydzień. W takich zawodach jak Yukon 1000 czy rajdy przygodowe, Adventure Racing, w których startuję z moim zespołem, jest czas na rywalizację, ale i na radość z tego, co nas otacza. Wschody, zachody słońca, na które normalnie nie chciałoby nam się wstawać, mamy na trasie. To są magiczne momenty, dla których warto żyć. Rywalizację potrafimy na chwilę odsunąć, żeby na 20 sekund się zatrzymać i nacieszyć unikalną przestrzenią. Jaki był ten najcudowniejszy widok, który Pana zatrzymał? Takich momentów są tysiące. Są to migawki i nie muszą być nimi widoki jak z pocztówki czy jak z idealnego Instagrama. Czasami są bardzo zwykłe, tworzy je połączenie sytuacji i naszych odczuć w danym momencie. Niekiedy się zatrzymujemy, a czasami chłoniemy je, jadąc na rowerze, biegnąc, płynąc kajakiem. Cieszę się, że przez lata nauczyłem się mieć przyjemność z tego, co robię. Czy zatem droga jest celem? Dążymy do mety, do zwycięstwa, ale każdy z tych etapów i sama droga są celem samym w sobie oraz formą nagrody. Jest cięższa, czasami boli, ale nadal jest nagrodą.

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz