| październik 2025 68 | sport Czyli można powiedzieć, że to taki bieg na orientację, tylko że w samochodzie? Dokładnie tak. Trzeba być precyzyjnym, dokładnym i znać się na całym sprzęcie, który potrafi zlokalizować nas w danym punkcie i poprowadzić do kolejnych, do których musimy dotrzeć. A więc ten punkt ciężkości i odpowiedzialności zaczyna spadać na pilota. Tak. Właśnie ze względu na to nawet nomenklatura rajdowa się zmieniła w tym roku. Osoba, która siedziała na prawym fotelu, była określana jako pilot rajdowy. Ze względu na naszą pracę i na liczbę zadań, które mamy, zmieniono to na stanowisko nawigatora. Tak, jak powiedziałeś, zaczyna spadać na nas większa odpowiedzialność, bo to my decydujemy, czy pojedziemy w lewo, czy w prawo. Pilot w rajdach płaskich jest zazwyczaj osobą, która przejeżdża z kierowcą odcinek specjalny i notuje dla niego dane, a potem dyktuje mu parametry. Nie ujmując nikomu, ale jest bardziej dyktafonem. Tutaj otrzymujemy nieznane trasy rajdu, wszystko jest dla nas tajemnicą do ostatnich minut, więc po wystartowaniu to od nas zależy, czy pojedziemy prawidłowo. Obciążenie jest bardzo duże, musimy ustalić, gdzie się poruszać, jaką trasę wybrać, a to w tym momencie może spowodować, że jako team możemy wiele stracić albo bardzo dużo zyskać. No to rola kierowcy, która jest kluczową w każdej dyscyplinie motorowej, chyba jest nieco mniejsza? Myślę, że ciężko jest to porównywać i nie da się tego sklasyfikować, czyja rola jest ważniejsza, dlatego tworzymy zespół. Im bardziej zgrany team, tym większe szanse na wygraną. To docieranie się wewnątrz kabiny u nas trwa już kilkanaście lat, więc mamy ogromne doświadczenie, które chcemy wykorzystać teraz w Meksyku oraz przede wszystkim w Dakar Classic. Jesteśmy dla siebie nie tylko przyjaciółmi, ale też trochę psychologami. Często w sytuacjach, gdzie spada nam morale, czy w przypadku, gdy Tomek popełni błąd, czy ja się pomylę, wiemy, jak na siebie zadziałać, żeby opanować tę sytuację i jechać dalej, podbijać tempo, aby powrócić jak najszybciej do naszego najwyższego poziomu. To dość specyficzna współpraca, ale musi być bardzo dobrze zaplanowana, każdy musi znać swoje miejsce, ponieważ od tego zależy tak naprawdę wszystko. A co z rolą mechanika w takim zespole? Wielu patrzących z boku mówi: „A mechanik to ma fajną robotę, bo on się tylko wiezie, jedzie, jak się coś zepsuje, to naprawi”. Nie jest to prawdziwe określenie tej roli, a nawet krzywdzące, ponieważ oczywiście w momencie, gdy coś się dzieje, mechanik jest najważniejszym trybikiem, ale w trakcie jazdy ma szereg przyrządów i monitorów, na których kontroluje pracę pojazdu. W naszej ciężarówce jest to podwójna praca, ponieważ posiadamy dwa silniki. Wszystkie elementy są zdublowane, więc mechanik cały czas kontroluje temperaturę, obroty, smarowanie, ciśnienie w kołach. W pojeździe możemy kontrolować ciśnienie powietrza z kabiny, więc mechanik, wjeżdżając na piaskowe partie jak wydmy, jest w stanie spuścić powietrze, nie wysiadając z pojazdu. I to jest jego bardzo ważna rola. Przy tak dużych temperaturach koła się nagrzewają, więc on w trakcie jazdy też reguluje ciśnienie. Kiedy wyjeżdżamy na twarde nawierzchnie, dopompowuje powietrze. Ma dużo zadań, a oprócz tego jest dodatkowymi oczami. Często pełni też funkcję dublera kierowcy. W czasie rajdu odcinki są bardzo długie, a oprócz samych OS-ów mamy jeszcze tzw. dojazdówki, to ok. 1000 kilometrów, z czego odcinki specjalne to 200–400 km. Kierowca po przejechaniu takiego intensywnego odcinka dzięki mechanikowi, który siada za kierownicą i doprowadza samochód na OS czy do bazy, łapie chwilę spokoju, odpoczynku. Macie szczególny samochód, DAF „The Bull”, który powstał w 1984 roku. Czy to jest ten egzemplarz, który startował po raz pierwszy i w jaki sposób weszliście w posiadanie tego samochodu? To jest zupełnie oddzielna historia. W naszym życiu spotykamy wielu ludzi. W tym przypadku ważna była rola Adama, który jedzie w teamie w roli mechanika i drugiego kierowcy. Poznaliśmy się z nim dwa lata temu na Dakarze w Arabii Saudyjskiej. Adam opowiedział nam o swojej pasji, związanej właśnie z ciężką motoryzacją, dużymi amerykańskimi ciężarówkami, które zbiera, i o pasji wystartowania w Dakarze. Zaproponował ciekawy projekt, żebyśmy wystartowali taką ciężarówką. Braliśmy pod uwagę różne modele, ale któregoś dnia Adam zaprosił nas do Holandii. Nie do końca wiedzieliśmy, dokąd jedziemy. Niespodzianka była ogromna, dotarliśmy bowiem do garażu Jana de Rooya, legendarnego kierowcy, mechanika i konstruktora. Jan de Rooy zmarł kilka lat temu i obecnie garażem i całą obsługą zajmuje się jego syn, który również startuje. Wygrali wielokrotnie Dakar w tych kategorii ciężarówek, mają zatem przeogromne doświadczenie. Udało nam się dogadać i zbudować wspólny projekt. Podpisaliśmy umowę na wynajęcie oraz na obsługę tej klasycznej, oryginalnej ciężarówki, która powstała w latach osiemdziesiątych minionego wieku. Jakie uczucia targają człowiekiem wsiadającym do legendy? Przede wszystkim jest to kawał historii. Każdy miłośnik Dakaru gdzieś kojarzy taki fragment, kiedy ciężarówki wyprzedzają samochody, i to właśnie jest ta legenda, to jest ta historia, i to są te pojazdy, które zobaczyliśmy na własne oczy. Wrażenie jest trudne do opisania, ponieważ my ścigamy się w tych ultranowoczesnych, lekkich pojazdach, bardzo technologicznych, a tutaj spotkaliśmy się z takim naprawdę oldschoolo-
RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz