| październik 2025 72 | z kulturą marek było już zajęte, więc poczciwy komisarz Leon otrzymał nazwisko Ratajczak, także bardzo popularne w Poznaniu. Obaj Panowie bardzo różni, ale sympatyczni i bardzo, ale to bardzo profesjonalni. Proszę zdradzić trochę ze swojego warsztatu pisarskiego. Jak nadawał im Pan najbardziej charakterystyczne cechy? Od razu Pan wiedział, jacy będą, czy może kształtowali się podczas pisania? Dobrałem ich na zasadzie przeciwieństw. Między Sianeckim a Ratajczakiem nie ma może dużej różnicy wieku, ale poza tym różni ich niemal wszystko. Karol Sianecki wywodzi się z rodziny szlacheckiej z okolic Kalisza, leżącego wówczas w zaborze rosyjskim. Z własnej woli służył carskiej armii aż do rewolucji październikowej, ale pozostał polskim patriotą. Leon Ratajczak z kolei to poznaniak z dziada-pradziada, patriota lokalny, walczący podczas I wojny światowej w armii niemieckiej, ale z przymusu, nie dobrowolnie. Mieszka przy ulicy Wierzbięcice na Wildzie, czyli tam, gdzie dawniej mieszkała „arystokracja” robotnicza, drobni kupcy i urzędnicy, a nie prości robotnicy. Wartości mieszczańskie wraz z zamiłowaniem do pracy, porządku, solidności i oszczędności, tak charakterystyczne dla poznaniaków tamtej doby, Leon wyniósł z domu. Drugą stroną tego medalu była niechęć Ratajczaka do mieszkańców innych zaborów niż pruski, wyrażająca się w nazywaniu ich pogardliwie: „galonami”, „galileuszami” i „galicjokami”, co w tamtych czasach było, niestety, na porządku dziennym. Pamiętajmy jednak, że po wyzwoleniu Poznania i wyjeździe większości Niemców, miasto cierpiało na brak nauczycieli, urzędników, policjantów, inżynierów, a zwłaszcza kadr dla rodzącego się właśnie uniwersytetu. Sprowadzenie do Poznania odpowiednio wykwalifikowanych ludzi z innych części Polski było po prostu koniecznością. Niestety, wielu poznaniaków tego nie rozumiało. Odpowiadając na Pani pytanie, przystępując do pisania, miałem już gotowy obraz tej dwójki. Wiedziałem także, że mimo różnic, Sianecki i Ratajczak dadzą radę ze sobą współpracować, a nawet w końcu się zaprzyjaźnią. Czy to książka tylko dla poznaniaków? Czy może dla tych, którzy chcą poznać miasto i mieszkańców? Część jest pisana po poznańskiemu. Dodaje to jeszcze smaczku tej historii. Nie jest to książka wyłącznie dla poznaniaków. Liczę na to, że sięgną po nią również czytelnicy z innych regionów. Co do gwary, to była ona konieczna, aby poczuć atmosferę ówczesnego Poznania. Proszę zauważyć, że choć Ratajczak rozmawia ze swoimi podwładnymi po poznańsku, to przesłuchując podejrzanych i świadków, posługuje się najczystszą polszczyzną. Napisał Pan, że dla Pana najpiękniejszą chwilą pisania jest postawienie sześciu liter na ostatniej stronie, ale przecież to pożegnanie z bohaterami, historią. Nie szkoda Panu kończyć tego spotkania? Nie przywiązuje się Pan do tej opowieści? Kończąc kolejną książkę, czuję się jak maratończyk, który dotarł do mety. Podczas pisania często dopada mnie coś w rodzaju kryzysu czy zwątpienia, ale zawsze jakoś udaje mi się go pokonać i ukończyć książkę. Dlatego cieszę się, kiedy piszę KONIEC. Co do bohaterów, to nigdy się z nimi nie żegnam. Z zapartym tchem czytałam ciekawostki i historie związane z Poznaniem. Tyle się dowiedziałam, od razu miałam ochotę wybrać się do cerkwi na Marcelińską, na poznańskie targi, a nawet zjeść w Grandzie na placu Wolności. Jak długo zajęło Panu przygotowanie tych materiałów do książki? Historią Poznania zajmuję się od kilkunastu lat, znam więc większość literatury poświęconej dziejom tego miasta. Sam research zajmuje mi około dwóch miesięcy. W przypadku „Kontrwywiadowcy” musiałem jeszcze zapoznać się z literaturą dotyczącą funkcjonowania kontrwywiadu wojskowego w II Rzeczypospolitej, na szczęście książek i artykułów z tej dziedziny nie brakuje. Moim „konikiem”, jeśli można tak powiedzieć, jest gastronomia. Skupiam się więc na tym, co oferowały ówczesne kawiarnie i restauracje, co jadano w domowym zaciszu w dni powszechne i od święta, a także jakimi
RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz