| LISTOPAD 2024 W PODRÓŻY | 79 Był czas, że myślałam, że to wszystko, co zdołam poczuć w górach. Zdziwiłam się jednak podczas wejścia na Island Peak. Śledziłam wyczyny himalaistów. Polskich również. Czytałam książki, więc ta myśl o wyprawie cały czas się we mnie budowała. Nadszedł moment, że poczułam przestrzeń życiową i postanowiłam spróbować własnych sił. To długi wyjazd i konieczność dopasowania kilka miesięcy wcześniej swojego trybu życia do treningów. Podeszłam do tego poważnie, choć muszę przyznać, że przygotowania rozpoczęłam dość późno. Wyjeżdżaliśmy pod koniec kwietnia, a ja zaczęłam trenować w styczniu. Z ciekawości pojechałam do Ośrodka Przygotowań Olimpijskich w Wałczu, ponieważ znalazłam informację, że są tam dostępne komory hipoksyjne. One obniżają poziom tlenu i są normobaryczne. Nie ma tu zmiany ciśnienia zgodnie ze wzrostem wysokości, a to znaczy, że w pełni nie oddają warunków wysokogórskich. Jednak samo doznanie niedoboru tlenu jest istotnym doświadczeniem. To był dopiero początek. Spędziłam tam zaledwie jedną dobę, ale dzięki temu zdecydowałam się w ostatnim miesiącu przed wyjazdem wynająć namiot hipoksyjny, który zamontowałam w sypialni na łóżku i tam spałam. Trenowałam też w masce podłączonej do generatora hipoksyjnego. Powyżej 4 tysięcy metrów dysponujemy zaledwie połową tlenu, jaką mielibyśmy dostępną na poziomie morza. To niemal nieodczuwalne, jeśli w Alpach wjedziemy sobie na taką wysokość kolejką górską na krótki czas, jednak wchodząc samodzielnie, wyraźnie odczuwamy niedobór i możemy doświadczyć większego zmęczenia. Przyznaję się, że gdy byłaś w Himalajach, rozpoczynałam dzień od przejrzenia Fecebooka, żeby sprawdzić, gdzie już jesteś i jak sobie radzisz. Przenoszenie się z bazy do bazy w tak niesprzyjających warunkach powodowało, że nawet mi robiło się zimno. Nic bardziej nie doskwiera mi, jak zimno. Zimno było odczuwalne powyżej 3 tysięcy metrów. Jednak profesjonalne wyposażenie: ubiór, sprzęt, obuwie, śpiwory, dawało duży komfort. Dla wielu osób szokiem były prysznice, ponieważ nie wszędzie była ciepła woda albo była odpłatna. Mnie zimno aż tak bardzo nie dokuczało. Dokuczała znikająca ilość tlenu, co odczuwalne było najbardziej nocą, mimo że od roku trenuję prawidłowe oddychanie metodą Butejki i Wima Hoffa. Nauczyłam się, że przy pomocy oddechu można wiele osiągnąć, np. utrzymywać właściwą saturację oraz tolerancję na zimno. W nocy, kiedy usypiamy, oddech jest wypłaszczony, a niedobory tlenu sprawiają, że często się budzimy. Miałaś problemy z niedospaniem i regeneracją? W ogóle nie było regeneracji w takich warunkach. Mój Garmin pokazywał, że mój sen nie był regeneracyjny, co oczywiste na takich wysokościach. Musiałam postępować zgodnie z planem, by dotrzeć do wyznaczonego miejsca, czyli nie chowywani w duchu stawiania sobie celów, w duchu nakręcania motywacji, co oczywiście nie jest niczym złym. Nasze cele, pragnienia własne są niezmiernie ważne. Często jednak okazuje się, że niekoniecznie to jest nasze. Dzieje się tak, bo silniej jesteśmy uczeni odpowiadania na oczekiwania innych niż słuchania, co mówi do nas nasze ciało, tego, co sami do siebie mówimy. Takie podejście do siebie samego jest stare jak świat, tylko nie w naszej kulturze. Nie potrafimy usiąść, zamknąć oczu, wziąć kilku świadomych oddechów i zastanowić się, co moje ciało czuje. Na szczęście to, co dzieje się w psychologii społecznej współcześnie, to bardzo dobry kierunek, a my jesteśmy chyba pierwszym pokoleniem, które potrafi spojrzeć na siebie z tej „wschodniej” strony, uczymy się słuchać siebie. To było bardzo ważne podczas mojej ostatniej wyprawy w Nepalu na sześciotysięcznik Island Peak. Co Cię pchnęło w tak wysokie góry jak Himalaje? To nie są błahe sprawy – wysokie góry są wymagające i niebezpieczne. To walka ze swoim organizmem, ale też szarżowanie ze zdrowiem. Rzeczywiście, może to być niebezpieczne i niekoniecznie myślę o tym, że można spaść. Można doświadczyć choroby wysokościowej i nie dostrzec tego odpowiednio wcześnie, gdy brakuje wiedzy. Niebezpiecznym jest niesłuchanie własnego ciała albo ignorowanie sygnałów, które nam wysyła. Na wysokości to może okazać się śmiertelne. Jeśli zbagatelizujemy pierwsze sygnały, że coś się dzieje z naszym organizmem, może się to źle skończyć. Czy ktoś podczas wędrówki nad Wami czuwał? Byliśmy przygotowani do tej wyprawy, ale mieliśmy także przewodników. Rano mierzono nam ciśnienie, saturację, tętno. Niezbędny był doświadczony opiekun, bo grupa była zróżnicowana. To był wyjazd komercyjny. Ludzie mieli różny poziom przygotowania i kompetencji. Ty chyba na poziom samoświadomości nie możesz narzekać? Doskonale potrafisz odczytywać sygnały, jakie wysyła Twoje ciało. Jak przygotowywałaś się do tej wyprawy? Na pewno byliście weryfikowani, zanim wyjechaliście? Szczerze? Nikt nas solidnie nie weryfikował. Oczywiście przeprowadzono z nami wywiad, ale moim zdaniem to nie jest wystarczające, by stworzyć solidny obraz uczestnika. Zakłada się raczej, że wychodzimy wszyscy, a jeśli ktoś po drodze zrezygnuje, to trudno, trzeba się z tym liczyć. Myślę, że aż tak nie powinno być. Zapytałaś mnie, jak dotarłam w tak wysokie góry i dlaczego? Dla kogoś, kto kocha góry, nie sposób, żeby góry nie działały na wyobraźnię. Do tego dochodzą własne doświadczenia: najpierw w Tatrach, potem w Alpach. Na przestrzeni kilku lat udało mi się zdobyć dziesięć czterotysięczników w Alpach.
RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz