SUKCES PO POZNAŃSKU 11/2025

| LISTOPAD 2025 SPORT | 67 Jak to się wszystko zaczęło? Czy była to miłość od pierwszego wejrzenia, czy może przypadek sprawił, że trafiła Pani do kajakarstwa? Martyna Klatt: Kajakarstwo zaczęło się w szkole podstawowej, kiedy mój pierwszy trener Piotr Wojciechowski przyszedł zrobić nabór do sekcji kajakowej Energetyka Poznań. Byłam wtedy w piątej klasie. Od zawsze lubiłam sport, chodziłam też na dodatkowe zajęcia wychowania fizycznego. Wizja zajęć poza szkołą bardzo mi się spodobała i dlatego udałam się na pierwszy trening. W klubie były różne roczniki od dzieci po dorosłych kajakarzy. Energetyk to mały klub, ale z bardzo rodzinną atmosferą i chyba to zaważyło na tym, że postanowiłam częściej przychodzić na treningi. Po dwóch latach nadszedł czas wyboru szkoły gimnazjalnej, wtedy miałam dylemat, czy wybrać tę z działem sportowym z piłką siatkową, którą też bardzo lubię, czy wybrać Zespół Szkół Mistrzostwa Sportowego i klasę kajakarską. Początkowo bardziej skłonna byłam zostawić kajaki. Po namowach trenera i krótkiej przerwie od nich zauważyłam, że czegoś mi brakuje i wróciłam do zajęć na wodzie i wybrałam ZSMS. Czy woda i kajak były naturalnym wyborem w Pani rodzinie? Czy była Pani pionierką w tej dziedzinie? W mojej rodzinie nie było sportowców, ale dużo sportu śledziliśmy przed telewizorami. Pamiętam, że bardzo często zimą po niedzielnym treningu i powrocie do domu oglądaliśmy Justynę Kowalczyk lub naszych skoczków. Można powiedzieć, że jestem pionierką sportów wodnych. Pamięta Pani ten pierwszy moment na wodzie, kiedy poczuła Pani, że to jest „to”? Co urzekło Panią w tej dyscyplinie – prędkość, cisza, rywalizacja, podejmowanie decyzji w ułamku sekund? Moment, w którym poczułam, że kajaki to mój styl życia, miał miejsce po igrzyskach w Paryżu. Wcześniejsze lata napędzała mnie rywalizacja. Od małego była zacięta i chciałam być najlepsza. Sukcesy pojawiły się szybko i to one napędzały mnie z roku na rok, nie zastanawiałam się nad tym, czy to jest to, co jest sensem życia. Działałam zadaniowo i świetnie to wychodziło. Po igrzyskach, które nie poszły tak, jakbym sobie życzyła, był czas długiego odpoczynku od zgrupowań. W domu spędziłam cztery miesiące i był to najdłuższy okres, od kiedy trenuję, że nie miałam wyjazdów. Miałam sporo różnych myśli, że sport płynie w moich żyłach, bez niego czegoś mi brakuje i dzień nie jest taki sam. Ten nieudany start sprawił, że zrozumiałam, że nie tyle przez sukcesy jestem kajakarką, ale że kocham ten sport i tę otoczkę, która go tworzy. Gdyby miała Pani dać jedną radę, samej sobie, 15-letniej Martynie, która dopiero zaczyna przygodę z kajakiem, co by Pani jej powiedziała? Powiedziałabym, żeby była cierpliwa, nie bała się wysiłku i przekraczania własnych granic. Mając te 15 lat, właśnie tak działałam, bez tej świadomości, gdzie mnie to zaprowadzi. Teraz na spotkaniach z młodszymi zawodniczkami nadal to powtarzam – kluczem jest cierpliwość. Kiedy jesteśmy dziećmi, każdy z nas dojrzewa w swoim tempie i te różnice w sporcie są większe. Kiedy wytrwamy, sumiennie pracując, to w pewnym wieku te różnice się zacierają i wygrywa ciężka praca. Tegoroczne złoto mistrzostw świata w K2 500 m w Mediolanie wspólnie z Anną Puławską to spektakularny sukces. To kolejne zwycięstwo na tym dystansie, wcześniej z Heleną Wiśniewską. Jaki wpływ mają te medale na przygotowania do kluczowej imprezy igrzysk w LA? Tak, to ogromny sukces. Mój pierwszy złoty medal na olimpijskim dystansie. Te medale na pewno mnie napędzają, dają taki spokój w przygotowaniach. Są medale, to jest też finansowanie, dzięki czemu mogę spokojnie trenować. Ten medal udowodnił mi, że nie ma jednej drogi Złota medalistka mistrzostw świata, żołnierz Wojska Polskiego i rodowita poznanianka. Martyna Klatt to mistrzyni olimpijskiego dystansu K2 500 m, która doskonale wie, jak zacięta rywalizacja smakuje na szczycie. W rozmowie zeszliśmy z toru regatowego i zajrzeliśmy za kulisy jej życia od momentu, gdy w piątej klasie złapała za wiosło, chociaż wahała się, czy nie wybrać siatkówki, aż po perspektywę Igrzysk w Los Angeles. Opowiada nam o tym, dlaczego bez kajaka „dzień nie jest taki sam”, o najcenniejszym geście wsparcia, o tym, co jest kluczem do zgrania w osadzie oraz dlaczego droga do sukcesu wiedzie przez cierpliwość i... miłość do włoskiej kuchni. ROZMAWIA: JULIUSZ PODOLSKI | ZDJĘCIA: ARCHIWUM MARTYNY KLATT

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz