SUKCES PO POZNAŃSKU 11/2025

| LISTOPAD 2025 Z KULTURĄ | 73 zamiłowanie do „przyszpanowania”, tutaj mimo wszystko „być” jest ciągle ważniejsze niż „mieć”. Aperitivo z przyjaciółmi zawsze wygra z drugim etatem, a rozmowa o meczu jest ciekawsza niż dyskusja o polityce. Choć szczęśliwe czasy „dolce vita” są już odległym wspomnieniem, a stres i kryzysy dotykają Włochów znacznie boleśniej niż Polaków, relacje międzyludzkie wciąż są tu na dobrym, przyjaznym poziomie. Wśród Polaków, być może z powodu nieszczęsnej, wywołanej przez polityków „wojny polsko -polskiej”, obserwuję dużą nerwowość i tendencję do wzajemnego hejtowania. Nie u wszystkich na szczęście, więc mam nadzieję, że ta pochmurna i nieprzynosząca niczego dobrego atmosfera zniknie w końcu jak zły sen. Poznań też ma swoje miejsce w Pana sercu… Jakże niewiele brakowało, abym poznaniakiem został zamiast Włochem! Do stolicy Wielkopolski zawitałem bodajże w roku 1993. Dla wielu czytelników to czasy zamierzchłe, bo ostatecznie to było zupełnie inne stulecie, ale dla mnie, świeżo upieczonego studenta drugiego roku kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, wszystko było nowe i ciekawe, a Poznań nie zawiódł ani trochę moich oczekiwań. Proszę pamiętać, że było to tuż po ustrojowych przemianach, a Polska dopiero budziła się po długim socjalistycznym śnie (który dla wielu był koszmarem). Mój rodzimy Górny Śląsk, jak bardzo bym go nie kochał, był wówczas w połowie drogi między stagnacją a rozpaczą. Katowickie budynki straszyły ponurą szarością przyprószoną grubą warstwą sadzy ze likwidowanych hut, kopalń i fabryk. Jedynie niezłomny śląski ludek, napędzany obietnicami nowego lepszego życia, ubarwiał tę ponurość sprośnymi graffiti i kiczowatymi reklamami pierwszych lat dzikiego kapitalizmu. Podobne reklamy powitały mnie po wyjściu z dworca w Poznaniu, ale „wielkopolska jakość” (to treść jednej z nich) nie była zwykłym pustosłowiem. Ileż tam było kolorowych kamieniczek! Ile ładnych sklepów i kawiarni! Moja spragniona kolorów śląska dusza chłonęła widowisko, jakie dawały świeżo wówczas odrestaurowane Koziołki, a wewnętrzny obserwator notował czystość i strzegące porządku, zaparkowane na Rynku milicyjne – pardon, policyjne już wtedy – nyski. Jedynie po Arsenale moje oczy prześlizgiwały się dość szybko – budynek za bardzo kojarzył mi się z brutalistycznym dworcem w Katowicach. Z tamtej wizyty pamiętam jeszcze smak Lecha (a jakże!) i radosną atmosferę akademików na zielonych Winogradach. Oraz ciemne, słodkie oczy pewnego dziewczęcia, dla którego nie udało mi się niestety przenieść na poznańskie kulturoznawstwo. Ale to już zupełnie inna historia… Czy lubi Pan jeść? Bo David lubi… Tak bardzo lubię, że i Davide musiał. Staram się jednak zachować umiar i nie zostać ofiarą przekleństwa, które padło z ust postaci w pewnej znanej polskiej komedii: „Obyś pękł, smakoszu!”. z GREG KRUPA – urodzony w 1973 roku. Absolwent kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim. Zawodowo związany z branżą reklamową i wydawniczą. Współzałożyciel i udziałowiec firmy importującej włoską kawę. W 2004 roku przeprowadził się do Włoch. Zamieszkał początkowo w okolicach Bolonii, aby w końcu osiąść na stałe w Ferrarze – mieście, którego bogata historia i kultura zafascynowały go do tego stopnia, że stały się inspiracją do napisania książek. W swoim dorobku ma powieści: „Zaginiony klejnot Ferrary”, „Przeklęta rzeźba z Bolonii” i „Zabójczy urok Gardy”. Jakże niewiele brakowało, abym poznaniakiem został zamiast Włochem! Do stolicy Wielkopolski zawitałem bodajże w roku 1993. Dla wielu czytelników to czasy zamierzchłe, bo ostatecznie to było zupełnie inne stulecie, ale dla mnie, świeżo upieczonego studenta drugiego roku kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, wszystko było nowe i ciekawe, a Poznań nie zawiódł ani trochę moich oczekiwań

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz