SUKCES PO POZNAŃSKU 11/2025

| LISTOPAD 2025 76 | Z KULTURĄ się też wieloma materiałami prof. Dobrochny Ratajczakowej. Ponadto współpracowaliśmy z Biblioteką Raczyńskich, która jest naszym depozytorium, gdzie przechowywane są m.in. archiwalne muzykalia teatralne. Całość jest bowiem ubrana w formę muzyczną, więc robimy też ukłon w stronę minionych dekad, cytując utwory, które były wielokrotnie wystawiane w pierwszych dekadach istnienia teatru i cieszyły się dużą popularnością. Wspomniał Pan o skandalach i plotkach. Czy to znaczy, że obalacie mity o „porządnym Poznaniu”? Próbujemy się temu przyglądać i wsłuchujemy się w zachowane świadectwa tych, którzy postanowili zostawić po sobie jakiś ślad. Jednym z tych wyrazistych jest paszkwil napisany przez Gabrielę Zapolską. Na przełomie wieków po dwóch sezonach pracy w Teatrze Polskim w Poznaniu postanawia wyjechać i pod męskim pseudonimem opisuje Poznań w niewybrednych słowach jako „pruską twierdzę”, gdzie ciężko usłyszeć polską mowę, gdzie na ulicach jest przemoc, a społeczeństwo jest stłumione przez tani alkohol. Zapolska nie polubiła Poznania... Zdecydowanie nie. Czuła się tu chyba nie za bardzo bezpiecznie, a jej duży patriotyzm i niemożność usłyszenia polskiej mowy, do tego fakt, że teatr świecił pustkami, sprawiały, że bardzo ubolewała i pozostawiła po sobie takie świadectwo. Innym jest historia Emila Zegadłowicza, prozaika i poety, który z dużym entuzjazmem przyjechał tu, by pełnić funkcję kierownika literackiego. Próbował wpuścić na scenę ducha poezji i nieco artystycznej perwersji. Wówczas endecka, katolicka społeczność poznańska stawiła temu opór. Zegadłowicz nie znalazł dla siebie miejsca i wyjechał z przytupem, również pisząc paszkwil na Poznań, podpisując go „Do Klechistanu” i „Wasz Emilencja”. Tych świadectw artystów, którym nie było po drodze z Poznaniem, zgromadziliśmy naprawdę wiele. To rodzi pytanie, które Pan sam stawia w spektaklu: czy Poznań jest płodnym miastem dla teatru? Ja uważam, że tak, ale jest miastem bardzo specyficznym. Trzeba go polubić i usłyszeć jego dynamikę, jego klimat, i jakoś z nim współgrać. Czy „Pieścidełko” to zbiór luźnych obrazków, czy ma wyraźną nić fabularną? Ma nić fabularną. Przeprowadzamy widza przez poszczególne wątki. W pierwszej części koncentrujemy się głównie na bohaterkach i bohaterach dwudziestolecia międzywojennego, czyli okresie dyrekcji sławetnego małżeństwa Szczurkiewiczów – Bolesława Szczurkiewicza i Nuny Młodziejowskiej-Szczurkiewiczowej. Oni sprowadzili do teatru inne wybitne nazwiska, jak Stanisława Wysocka i Emil Zegadłowicz. Ich historie w pigułce pokazują uniwersalne prawdy o teatrze i dynamikę środowiska artystycznego w ogóle. W dalszej części spektaklu poznajemy bohaterów z późniejszych epok, aż docieramy do współczesności i oddajemy głos tym, którzy tu aktualnie pracują. 70 osób na scenie, orkiestra, chór, tancerze, aktorzy – brzmi to na ogromne, niemal operowe przedsięwzięcie. Dokładnie. Praca nad tym spektaklem miała inny charakter niż przy normalnych przedstawieniach. Jest Orkiestra Antraktowa Teatru Polskiego w Poznaniu pod dyrekcją Adama Domurata, jest chór Pogłosy pod batutą Joanny Sykulskiej. Żeby skoordynować tak wielkie przedsięwzięcie, musieliśmy przyjąć tryb pracy bardziej rozpoznawalny w operze niż w teatrze dramatycznym. Pracowaliśmy równolegle, różnymi sekcjami w różnych salach, a dopiero w następnych etapach składaliśmy wszystko razem. Musiała panować gorączkowa atmosfera. Tak, w teatrze wytworzyła się gorączkowa atmosfera, którą z twórcami porównywaliśmy do pracy w szkole teatralnej. W różnych salach ćwiczą różne osoby: jedni śpiewają, drudzy tańczą, ktoś krzyczy, bo prowadzi próbę aktorską. Wspaniały, gorący tygiel artystyczny! Jestem ogromnie wdzięczny za możliwość poprowadzenia tego procesu. Czy satysfakcja z efektu jest duża? Bardzo duża i mam ogromną nadzieję, że widzowie również ją odczuwają, oglądając to widowisko. z

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz