Horse&Business Magazine 2/2021

45 szkółkę jeździecką. Była to rekreacja dla naszych pra - cowników i ich dzieci. Postanowiłem, że w to wejdę i rozwinę w Olszy ten sport. Adam Łabędzki, żużlowiec którego sponsorowałem, powiedział mi o pewnym młodym chłopaku z Zielonej Góry, który świetnie jeździ konno, zdobywa medale młodzieżowych mistrzostw Europy WKKW. Pytał czy może się nie znalazłoby się dla niego, jako jeźdźca, miejsce w naszej stajni. Tak wła - śnie zyskaliśmy pierwszego zawodnika i w 2003 roku zaczęliśmy działać z Dawidem Rakoczym. Pojawiły się też pierwsze sportowe konie i pierwsze sukcesy. Czy pomysł na klub, markę, na zielone fraki, pozy- skiwanie różnych zawodników był w Pana głowie od samego początku? J.L.: W każdej dyscyplinie sportowej są znane kluby, są kontrakty, transfery zawodników. Jak jest klub to musi być wizerunek, najlepsi zawodnicy i identyfikacja wizualna, żeby było tak, jak w zawodowym sporcie być powinno. Klub powstał w 1998 roku. Wtedy jeździec - two w Polsce podupadało. W PRL-u prężnie działały kluby wojskowe czy kluby w stadninach państwowych. Gdy zmienił się ustrój, podupadły stadniny i cały sport konny. Po Janie Kowalczyku, Wiesławie Hartmanie, Januszu Bobiku i innych medalistach olimpijskich, jeździectwo spadło do III ligi. Prywatni ludzie zaczęli kupować konie, jeździć i budować stajnie i tak to się do dzisiaj pomału odbudowuje. Systematycznie odbudowywał Pan polskie jeździec- two i prężnie rozwijał swój klub, ale również ośrodek w Olszy. W jaki sposób nawiązywał Pan współpracę z kolejnymi zawodnikami? Od kogo, po Dawidzie Rakoczym, to wszystko się zaczęło i pod jakim kątem dobierał Pan swoich reprezentantów? J.L.: Sam szukałem i wybierałem zawodników, któ - rzy mi się podobali. Oglądałem ich przejazdy, ale też z nimi rozmawiałem. Od razu było wiadomo czy ktoś jest waleczny i chce coś osiągnąć czy nie. „Chcę być mistrzem, chcę jeździć, chcę pracować” – jak ktoś tak mówił, to wiedziałem, że to osoba dla mnie. Nie podo - bają mi się ludzie bez charakteru, bez wizji, a zarazem bez osobowości. Nie byli to tylko zawodnicy pracu - jący w mojej stajni, ale też tacy, którym pomagałem z zewnątrz. Do Dawida Rakoczego doszedł Jacek Bucki, następnie Leszek Gramza, Marcin Bętkowski, Łukasz Krajewski, Andrzej Głoskowski. To wszystko ludzie, którzy chcieli coś osiągnąć i każdy z nich jest teraz biznesmenem w tym interesie. Pracują na swoim i rozwijają swoje stajnie. Troszkę się ode mnie nauczyli. Pierwszą taką znaną twarzą Agro-Handlu była Ola Lusina. W naszych zielonych barwach dwukrotnie zdobyła złoty medal Mistrzostw Polski w 2007 i 2009 roku. Natomiast naszym reprezentantem z najdłuż - szym stażem jest Mściwoj Kiecoń. Gdy rozpoczyna - liśmy współpracę miał 19 lat. Bardzo podobało się mi jak jeździ, ale też to jakim jest człowiekiem. Porozma - wiałem z nim i z jego ojcem i tak rozpoczęliśmy współ - pracę. Startował w naszych barwach już jako junior. W 2010 i 2011 roku zdobył złote medale Mistrzostw Polski Seniorów. Od 2011 roku reprezentantem KJ Agro-Handel Śrem jest Jarosław Skrzyczyński – najlepszy polski zawod- nik. Czy ciężko było go namówić na tę współpracę? J.L.: Jak to się stało, że Jarek został naszym repre - zentantem? Zna Pani Jarka (śmiech). Mówił nieraz, że do twarzy byłoby mu w zielonym fraku (śmiech), ale jakoś potem nic za tym nie szło. W końcu nadszedł taki czas, kiedy obydwoje chcieliśmy tej współpracy, ustaliliśmy warunki i tak Jarek jest naszym reprezen - tantem już 11 lat. Jarek ma synów, którzy startują już w zawodach, rozwija swoją stajnię, ma swój klub, więc oczywiście przyjdzie taki moment, kiedy będzie chciał już reprezentować siebie. Taka kolej rzeczy. Jaka jest według Pana najbardziej cenna i istotna rola klubu, a także reprezentantów klubu w sporcie jeździeckim? J.L.: Jarek Skrzyczyński to twarz Agro-Handel Śrem. Jest kojarzony z tym klubem, zawsze jeździ w zie - lonym fraku, a jego konie w zielonych czaprakach. Dzięki takim osobom młodzież garnie się do zielonych fraków, chce być w naszym klubie. Ma wzór i chce jeździć tak, jak najlepszy zawodnik w Polsce. Zawsze musi być jakiś mistrz, na którym warto się wzorować. Stąd też pomysł na Drużynowy Puchar Polski pod - czas Polskiej Ligi Jeździeckiej. Zawodnicy rywalizo - wali w drużynach klubowych. Być w drużynie z Jar - kiem czy Mściwojem to był ogromny zaszczyt. Ten sport, tak jak inne, musi się opierać na ludziach, którzy odnoszą sukcesy. Największy byłby wtedy, gdybyśmy

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz