SUKCES PO POZNAŃSKU 2/2022

28 | WARTE POZNANIA | LUTY 2022 żenie życia i staliśmy na krawędzi. Oswojenie przychodzi- ło stopniowo. Jest to niewyobrażalny ból i strata. Nie do opisania. Myślę, że proces oswajania jest kwestią podejścia zdroworozsądkowo do choroby. Trzeba umieć i chcieć skorzystać z pomocy specjalistów, trzeba regularnie zaży- wać leki, żeby nie popaść w depresję, trzeba mieć siłę, żeby wspierać dziecko do samego końca, a do tego na co dzień funkcjonować, zajmować się drugim dzieckiem. Wreszcie trzeba umieć dalej żyć, choć jest to potwornie trudne. Skąd wy, rodzice, bierzecie siłę? To jest niesamowite, że człowiek myśli, że już nie ma siły, a nagle skądś ją bierze. Dokładnie pamiętam taki mo- ment, kiedy Michał leżał na OIOMie, a ja miałem spo- tkanie online z psychologiem. Siedziałem w samochodzie i powiedziałem: Michał jest w ciężkim stanie i nie wiem, czy coś gorszego jeszcze mogłoby się stać. W każdym ra- zie ja już nie mam na to siły. A potem Jego stan się pogor- szył, a ja wciąż funkcjonowałem. I wydaje mi się, że nasze siły rodzicielskie są nieograniczone. Z drugiej strony nikt z nas nie jest z tytanu i potrzebujemy pomocy specjalisty. Z takiej pomocy trzeba skorzystać. Czy lekarze, z którymi się zetknęliście, wspierali Was? Leczyliśmy syna w Centrum Zdrowia Dziecka w War- szawie. Wsparcie, jakie otrzymaliśmy od lekarzy, było niesamowite. Oni byli z nami cały czas, zresztą do dzisiaj mamy kontakt. Kiedy już wszyscy wiedzieli, że Michał odchodzi i zostaliśmy sami na sali, mogli do nas wejść wszyscy, nawet starszy syn. Nasz pokój był na uboczu. Wszyscy byliśmy przed wejściem testowani. Patrzyliśmy z jakim oddaniem cały personel – lekarze, pielęgniarki, salowe – do końca zajmował się synem i nas wspierał. Nie zapomnę, kiedy jedna z pielęgniarek przyszła podać mu morfinę i spadła jej strzykawka. Wyrzuciła ją i szła po na- stępną, a ja wtedy powiedziałem, że zmarnowała się daw- ka leku i przecież mogła Mu ją podać, bo w tym stanie już nic Mu nie zaszkodzi. Ona była wręcz oburzona tym, co powiedziałem. Do ostatniej chwili wszystko tam od- bywało się z niezwykłą godnością i poszanowaniem praw pacjenta, a przecież można było inaczej. Mieszkaliśmy wtedy w Warszawie, musieliśmy się tam przenieść, żeby być blisko Michała. Nie musieliśmy się o nic martwić, społeczność Panda Teamu zadbała o wszystko: o to, żeby- śmy mieli za co jeść, gdzie spać, mieli najpotrzebniejsze rzeczy. Lekarze ze szpitala żegnali nas z wielkim wzrusze- niem. Sami załatwili nam hospicjum, a ostatnie dni spę- dziliśmy w warszawskim domu. Michał odszedł w sobotę w otoczeniu rodziny, przyjaciół i bliskich. Od diagnozy do śmierci minęły tylko 4 miesiące… Ten ostatni miesiąc Michał był w śpiączce farmakologicz- nej, chorował dodatkowo na sepsę. Kiedy się wybudził, nic nie mówił, miał kłopot z poruszaniem się. Skąd wziął się ten paskudny nowotwór? To okrutna biologia, na którą nie mamy wpływu. Michał rozwijał się normalnie, jak każdy zdrowy chłopiec. Nie mieliśmy żadnych problemów. 26 maja wydaliśmy książ- kę „Jak nauczyć dziecko angielskiego?”, nad którą długo pracowała moja żona Paulina. Spełniło się więc jedno z naszych marzeń. Dwa dni później dostaliśmy telefon z przedszkola Michała. Pani powiedziała, że synek wy- miotuje i że mamy Go zabrać do domu. Myślała, że to jakaś infekcja i nie chciała, by zaraził inne dzieci. Sytu- acja z wymiotami powtórzyła się, potem zaczął narzekać na ból głowy. W poniedziałek znów zadzwoniła wycho- wawczyni, że zwymiotował i trzeba Go odebrać. Zanim pojawiłem się w przedszkolu myślałem, że to zatrucie, że może z emocji, ale nigdy nie przypuszczałbym, że może to być coś poważnego. Michał tego dnia był inny niż zwy- kle. Mizernie wyglądał, nie chciał się bawić z dziećmi, był smutny. Natychmiast umówiliśmy się do lekarza. Tydzień od pierwszych objawów dostaliśmy skierowanie do szpi- tala na badania. W środku nocy wykonano tomograf, o 1:00 w nocy dowiedzieliśmy się, że jest jakaś zmiana w głowie. Następnego dnia jechaliśmy do Centrum Zdro- wia Dziecka do Warszawy. Operacja odbyła się natych- miast, potem Michał rozpoczął chemioterapię. Lekarze dawali 80 procent szans na wyleczenie. Wtedy powstała społeczność Panda Team? Ona powstała, kiedy zamieściłem post na Facebooku, na naszym blogu Billikid. Dopiero potem Panda Team zyska- ła swój profil, ludzie zaczęli pisać, wspierać nas, przekazy- wali nam pieniądze, organizowali akcje, zbiórki na lecze- nie. To było coś niesamowitego. A panda wzięła się stąd, że Michałek kochał pandy, było to Jego ulubione zwierzę, nawet w szpitalu nie rozstawał ze swoją maskotką. Wsparcie, jakie otrzymaliśmy od lekarzy, było niesamowite. Oni byli z nami cały czas, zresztą do dzisiaj mamy kontakt. Kiedy już wszyscy wiedzieli, że Michał odchodzi i zostaliśmy sami na sali, mogli do nas wejść wszyscy, nawet starszy syn

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz