Horse&Business Magazine 1/2021

JEŹDZIECTWO – PRZYPADŁOŚĆ NIEULECZALNA HISTORIA CHOROBY ALEKSANDRY LUSINY-GOŁAŚ Do wszystkiego w swoim życiu doszła dzięki własnej determinacji i pracy. I sprzyjającym ludziom, okolicznościom. Po pierwszym zamienionym z nią zdaniu wiem, że to silna osobowość. Ale Aleksandra Lusina-Gołaś tej silnej osobowości chce także uczyć inne dziewczyny porażone miłością do koni jak ona. Bo mocny zahartowany charakter to niezbędna cecha, by w wysokim sporcie umieć powalczyć o swoje. Rozmawiała: Agnieszka Markiewicz, zdjęcia: Łukasz Kowalski Pierwsze symptomy chorobowe? A.L.-G.: Moja historia jeździecka nie jest jakoś szczególnie oryginalna. Moja mama całe życie zajmowała się końmi i nikt do końca nie wiedział, skąd to jej się wzięło. Była instruktorem w Krakowskim Klubie Jazdy Konnej. Prawdopodobnie dziadek był ułanem i tak sobie myślę, że może jest tak, że co drugie pokolenie się dziedziczy te geny, więc tak mogło być ze mną. Była bardzo młoda, kiedy tam trafiła. Jeździła konkursy 120 cm. A mojego ś.p. tatę poznała na planie filmu „Nocy i dni”, był ekspertem od broni białej. Nawet się założył, że poderwie moją mamę. I udało się, choć kosza dostał 6-krotnie. Twierdza nie do zdobycia. A.L-G.: Potem spróbowała nauczyć go jeździć konno. Na Błoniach w Krakowie było święto konia i w tamtych czasach odbywały się pokazowe spotkania, w których uczestniczyły konie, no i kogoś kto te konie dosiądzie. Dojeżdżało się na te pokazy wierzchem. Mama uznała, że pojedziemy stępem, ale ponieważ ówczesny prezes jej klubu jeździeckiego Andrzej Gouda stwierdził, że są już spóźnieni, to nakazał jazdę kłusem, a finalnie musieli galopować. A moja mama do ojca wtedy: „Patrz co ja robię, jedź jak ja”. Więc jak dojeżdżali na miejsce, to mój ojciec na tym kawałku trasy opanował już anglezowanie, kłus, galop. Poradził sobie, bo był wysportowany, był 14 HORSE & BUSINESS

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz