Horse&Business Magazine 2/2024

2/2024 31 H&B WYWIAD Aktualnie prowadzona jest żywa dyskusja dotycząca sportu jeździeckiego i jego funkcjonowania – jakie są Twoje przemyślenia na ten temat? Osobiście rozumiem pewne głosy krytyki, które się pojawiają, ponieważ faktycznie nie wszystko w naszym sporcie jest jednolite. Myślę jednak, że osoby, które tak głośno krytykują, nie do końca zdają sobie sprawę, ile wysiłku wkładamy w opiekę nad naszymi końmi. Chętnie zaprosiłbym je do naszej stajni, aby zobaczyły, jak wygląda opieka nad końmi na co dzień. Jestem przekonany, że mogłoby to zmienić ich perspektywę i pokazać, że konie w naszym sporcie mogą być szczęśliwe. Oczywiście, rozumiem także, że nie wszyscy traktują swoje konie w pełni sprawiedliwie, co może budzić kontrowersje. Co można zrobić, by ocieplić wizerunek jeździectwa – może od strony trenerskiej, wobec młodych ludzi? W końcu to oni tworzą przyszłość jeździectwa. Chociaż teraz trochę oddaliłem się od trenowania zawodników, to kiedy mieszkałem w Warszawie i byłem trenerem, dużą wagę przywiązywaliśmy, razem z moją narzeczoną Oliwią, do tego, że to koń w tym wszystkim jest najważniejszy. Zauważam jednak zmianę pokoleniową. W moich czasach wszyscy jeźdźcy wykazywali dużą inicjatywę w opiece nad końmi. Teraz widzę, że przy koniach młodzieżowców większość pracy wykonują rodzice lub luzacy, co moim zdaniem nie jest dobre. Każdy powinien przejść tę drogę, żeby naprawdę poznać wszystko od podszewki i wiedzieć, jak się zająć swoim koniem. Ważne, by go poznać, żeby wiedzieć, jakie dyspozycje wydawać, kiedy będzie się już w zawodowym świecie i nie będzie czasu, żeby robić wszystko samemu. Przykładowo będąc na zawodach z jednym koniem w Sopocie, nie mam luzaka i wszystko robię sam, a byłem w stajni przed wszystkimi i żadnych dzieci tam nie widziałem. Dodatkowym problemem jest fakt, że wiele osób, które same nie mają wystarczającej wiedzy, trenuje innych, co stanowi ciemną stronę tego sportu. Sporo młodych osób wierzy w to, co widzi w Internecie, i słucha ludzi, którzy nazywają się ekspertami, choć często nie posiadają oni właściwych kwalifikacji. Rynek ostatecznie weryfikuje, kto faktycznie jest profesjonalistą, ale uważam, że jest to problematyczna kwestia w naszej branży, nad którą warto się zastanowić. Wprowadzenie regulacji oraz rozwój systemu szkolenia instruktorów mogłyby przyczynić się do znaczącej poprawy tej sytuacji. Wszystkie Twoje ostatnie sukcesy są związane z koniem Kathmandau. A z kolei historia Kathmandau jest związana z ogierem Zinedine, z którym osiągałeś sukcesy wiele lat temu. Kiedy jeździłem na Zinedinie, to często pomagałem przy dystrybucji nasienia. Wiedziałem, kto je zamawia, sam też często nadawałem je pociągiem czy kurierem, stąd miałem kontakt do Pani, która zakupiła nasienie Zinedina – Agnieszki Sztandar-Sztanderskiej. Zanim jeszcze doszło do inseminacji, zgłosiłem jej chęć zakupu. To był jeden z pierwszych źrebaków, który miał się urodzić po Zinedinie, i powiedziałem jej, że jeśli chciałaby kiedykolwiek sprzedać tego konia, to proszę o telefon. Kiedy Kathmandau miał pół roku, zadzwoniła do mnie, a ja kupiłem go przez telefon, nawet go nie widziałem. Wysłaliśmy go jedynie do weterynarza i przyjechał prosto do Rosnówka, gdzie wtedy pracowałem. Jest on współwłasnością moją, mojej mamy i narzeczonej. Czyli tak naprawdę zamówiłeś sobie konia, zanim w ogóle się urodził? Dokładnie tak. Potem trzymaliśmy go u Kasi Bawłowicz i stał na padoku razem z M Blue’s Boy Z, na którym teraz jeździ Hubert Polowczyk. Śmiejemy się, że kumple z padoku teraz razem chodzą duże Grand Prix. Jak wyglądały początki pracy z Kathmandau? Decydując się na taki zakup, musiałeś czuć, że to będzie wyjątkowy koń. Oliwia sama go zajeździła. Z tego, co pamiętam, nawet nikt jej nie pomagał, była sama na hali i zadzwoniła do mnie, że już jeździła i wszystko się udało. Nasze początki nie były takie kolorowe, ponieważ on nie za bardzo lubił, żebym na niego wsiadał. Walczył ze mną i nie wychodziło to dobrze, więc Oliwia jeździła na nim od 4- do 7-latka. Startowali sobie wspólnie od małych konkursów do poziomu 120 cm. On potrzebował dosyć dużo czasu na tych niższych przeszkodach, ponieważ bał się kolorowych przeszkód, basenów z wodą oraz desek. Z perspektywy czasu uważam, że brak pośpiechu wyszedł nam na dobre, ponieważ przez to, że nie był obciążany za młodu, teraz cieszy się bardzo dobrym zdrowiem. Właśnie na ten temat miałam ciekawą rozmowę z Weroniką Kwiatek, która mówiła o świecie hand- lu końmi, wywierającym presję na to, by konie jak najszybciej chodziły jak najwyższe konkurWiele młodych osób wierzy w to, co widzi w Internecie i słucha ludzi, którzy nazywają się ekspertami, choć często nie posiadają oni właściwych kwalifikacji.

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz