SUKCES PO POZNAŃSKU 3/2024

| MARZEC 2024 Z KULTURĄ | 105 Początkowo miłość do wiolonczeli była przypadkowa. W oko wpadł jej kształt tego imponujących rozmiarów instrumentu. Po kilku latach pojawiły się pierwsze owoce tej miłości – koncerty, w tym również zagraniczne. KOVA, czyli Agnieszka Kowalczyk, to artystka doskonale znana poznańskiej publiczności. Gdy tylko ma chwilę przerwy w zagranicznych koncertach, z całą pewnością można ją spotkać na poznańskim fyrtlu. Wiolonczelistka właśnie rozpoczyna promocję swojej solowej płyty GODDESSES – BOGINIE. ROZMAWIA: ANNA JASIŃSKA-PAWLIKOWSKA | ZDJĘCIA: DARIA OLZACKA Łączy Pani podróże ze swoją jeszcze większą pasją, jaką jest muzyka i gra na wiolonczeli. Kiedy zakochała się Pani w tym instrumencie i jakie przywileje daje artystce umiejętność uprawiania muzycznych „czarów” na nim? Agnieszka KOVA Kowalczyk: Na wiolonczeli zaczęłam grać jako dziecko. Miałam niecałe 5 lat, gdy trafiłam do przedszkolnej grupy, którą otwierano wtedy przy szkole muzycznej w Toruniu. Wiolonczelę wybrałam dość przypadkowo, podobał mi się jej kształt i imponujące wymiary, choć oczywiście dziecięca wiolonczelka jest dużo mniejsza niż ta, na której gram obecnie. Przyznać jednak muszę, że na mój wybór miał wpływ raczej jej wygląd niż dźwięk, którego wtedy jeszcze nie rozpoznawałam. I tak, zupełnie przypadkowo, zaczęła się moja przygoda z wiolonczelą, która już po kilku latach przerodziła się w wielką miłość. Mając 10 lat, byłam całkowicie przekonana, że chcę grać na wiolonczeli do końca życia i marzyłam o tym, żeby koncertować na całym świecie. Chyba wypowiadałam moje marzenia na tyle często i głośno, wkładając oczywiście ogrom pracy w samą naukę gry i muzyki, że moje życzenia zaczęły się spełniać. Pierwsze solowe, zagraniczne koncerty grałam jeszcze jako uczennica szkoły podstawowej i z tego, co pamiętam, za każdym razem wracałam zakochana w miejsca, w których koncertowałam. Norwegia, Niemcy czy Holandia… Wtedy wydawało mi się, że wszędzie jest lepiej i piękniej niż w Polsce. Teraz, gdy na koncie mam już koncerty w ponad 80 krajach całego świata, wracam do Polski, często z bardzo odległych i bardzo malowniczych miejsc, przekonana, że wracam do najpiękniejszego miejsca na Ziemi. Od czasów liceum (Poznańskie Ogólnokształcące Liceum Muzyczne), do którego wyjechałam z rodzinnego Torunia, to właśnie Poznań stał się moim miastem i chyba jedynie wyprowadzka do lasu mogłaby to zmienić. Co prawda o tym lesie mówię ostatnio coraz częściej i głośniej… zobaczymy, może się tak wydarzy (śmiech). Który koncert i jaki kraj zapadł Pani szczególnie w pamięci? A może to publiczność urzekła Panią swoimi reakcjami? Rzeczywiście, miałam już możliwość koncertowania w bardzo wielu miejscach. W zasadzie w większości państw europejskich byłam przynajmniej kilkukrotnie, koncertowałam też w obu Amerykach, kilkukrotnie w Azji czy w Afryce. W styczniu tego roku byłam już w Panamie i w Peru, a niedawno wróciłam z tygodniowego pobytu w Nowej Zelandii, która wydaje mi się być jednym z piękniejszych zakątków świata i na pewno na długo zapadnie w mojej pamięci. Ale to, co niezmiennie uwielbiam w mojej pracy, to przede wszystkim różnorodność moich koncertów i projektów, w które się angażuję, a co za tym idzie, różnorodna publiczność. Dobrze czuję się na scenie przed setkami czy nawet tysiącami słuchaczy, czego mogłam doświadczyć na kilku festiwalach, czy koncertując m.in. z Rayem Wilsonem i jego zespołem. Bardzo sobie jednak też cenię małe, kameralne koncerty i bliski kontakt z publicznością. Uwielbiam medytacyjne koncerty na trawie czy plenerowe festiwale, kocham też wykonywać muzykę na żywo do spektakli teatralnych i filmów niemych. Wielokrotnie nagrywałam muzykę do różnych programów telewizyjnych i radiowych. Praca w studio przy najróżniej- BOGINIE

RkJQdWJsaXNoZXIy NzIxMjcz